Recenzja: Christian Kracht - "Tu będę w słońcu i cieniu". Fa-art, Katowice 2011


 (zdjęcie podlinkowane)


Całkiem niedawno zaproponowano mi lekturę pierwszej opublikowanej w naszym kraju powieści Christiana Krachta – Tu będę w słońcu i cieniu. Ukazała się ona oficjalnie niespełna kilka dni temu, nakładem katowickiego wydawnictwa Fa-art. Przekładu dokonała Dorota Stroińska, więc możemy być pewni, że styl pisarski autora umiejętnie przeniosła na nasz – Polski – punkt widzenia.
Przyznam szczerze, że nigdy wcześniej nie spotkałem się z twórczością tego człowieka, ba, nawet nazwisko nic mi nie mówiło. Pozwolę sobie wysnuć przypuszczenie, że i Wy – Drodzy Czytelnicy, niewiele słyszeliście o tym szwajcarskim prozaiku i dziennikarzu, bo raz – nie jest u nas znany, ani też w świecie za głośno o jego osobie chyba nie ma… A szkoda, bo pisze całkiem nieźle.
To króciutka, nieco ponad stustronicowa powieść. Fabuła jest mi skądś znana, a przynajmniej sam koncept, szablon realiów w niej przedstawiony. A więc tak: rzecz dzieje się w Szwajcarskiej Republice Radzieckie – tak, tak, dobrze słyszeliście – w czasie niemal stuletniej, wielkiej wojny pomiędzy blokiem komunistycznym, a kapitalistyczno- faszystowskim. Rewolucja socjalistyczna rozpoczęła się nie w ZSRR – bo to państwo właściwie nie istnieje, po tym jak zostało skażone w  katastrofie meteorytu tunguskiego – ale właśnie w tym niewielkim kraju leżącym u podnóża Alp.
Główny bohater jest czarnoskórym komisarzem partii, który ma za zadanie śledzić pewnego konspiratora, człowieka mającego zagrozić obecnemu porządkowi – niejakiego Brażyńskiego.
To jedynie ułamek z tego, co dzieje się w tej mikro-powieści, sam czubek góry lodowej, która ma – tak przypuszczam – roztrzaskać pewne schematy, odświeżyć konkretne pola tematyczne i zwrócić na głos autora nieco więcej uwagi. Tylko ta góra okazuje się nie taka duża… choć niejeden statek by się rozbił.
Otóż Kracht pod maską niezbyt skomplikowanej i oryginalnej opowieści snuje ważne – choć też znane – przemyślenia. Po pierwsze atakuje system totalitarno-autorytarny jakim był komunizm. Przedstawia jego nieudolność, pozorność i wewnętrzną zgniliznę. Tu, w utopijnej Republice Szwajcarii, która po wygranej wojnie rozleje się po całym świecie, narodził się układ polityczno-społeczno-gospodarczy będący zbawieniem doczesnego świata. Niestety, jak wiemy z autopsji była to jedynie „podpucha”, zwykła wydmuszka. Nic nie było takie jak w pięknej leninowskiej wizji…Zamiast powszechnej równości dostaliśmy jedynie kolejne kłamstwa i smagnięcia batem.
Po drugie – wojna. To już temat bardziej chłonny, mocniejszy i dający większe pole manewru. Konflikty rzeczywiste jakie toczyły się na świecie w latach 1914-1918 oraz 1939-1945, były największymi klęskami nowożytnego świata, zagładą wartości i podstawowych praw człowieka. Wojna, której przyglądamy się w tej powieści niewiele różni się od tamtych. I tu gospodarki państw rywalizujących ze sobą przestawiły się na przemysł zbrojeniowy. Oba bloki znajdują się pod ciągłym ostrzałem. My – razem z komisarzem – przemierzamy te tereny. Zamieszkują je zastraszeni, biedni ludzie, w dodatku w większości niepiśmienni…
…no właśnie, to kolejna kwestia. Pal licho wojnę samą w sobie. Jej koszmarność fizyczna jest oczywista i nie do objęcia przez zwyczajny umysł. Krach prezentuje też jej wpływ na degradację mentalności i kultury…
Wszyscy ci ludzie urodzili się już na wojnie, nie ma pokolenia z czasów pokoju, które pamiętałoby lata sprzed rewolucji… tych dziewięćdziesiąt sześć lat wystarczyło by kultura cofnęła się o kilka epok. Mieszkańcy świata powrócili do ery języka oralnego. Pragmatyzm wymusił odejście od słowa pisanego. To tragedia ale i przestroga…
Widziałem kiedyś film, w którym działo się coś podobnego, nie był to Farenheit 451… tytułu nie pamiętam… ale tam ludzkość powróciła do natury… żyła jak postaci z greckich fresków przedstawiających arkadię, a stare księgi – niepotrzebne już – gniły na półkach i rozsypywały się powoli w proch. U Krachta Homo sapiens przeszedł mentalną degradację, nie beztroska, a zwierzęcy niemal instynkt zmusiły ten gatunek do przekonfigurowania systemu komunikacji.
Można się tu doszukiwać pewnych aluzji do współczesności. Dziś kultura słowa pisanego – w pewnym sensie – też zanika. Druk wypierany jest przez elektroniczne wersje papieru, nagrania audio-video, a z  roku na rok nasila się zjawisko wtórnego analfabetyzmu.
Kolejną rzeczą o jaką autor oskarża ludzkość to pęd ku samozagładzie i ma stuprocentową racją. Jesteśmy istotami wysoce destrukcyjnymi, a zarazem naiwnymi… Sami kreujmy utopie, piękne wizje idealnego oraz harmonicznego świata, które uzyskać można jedynie przez zagładę innych… gdzie tu sens i humanitaryzm? 
To tyko kilka kwestii, jakie porusza  w swej powieści Szwajcar. Krach stworzył opowieść z pozoru banalną. Prostą historię o szaleństwie jednostek i cierpieniu mas. O zakłamaniu i autodestrukcji fikcyjnego, a zarazem współczesnego świata. W całkowicie pop-kulturowej historii przedstawia kolejną – trafną, ale wtórną – wizję antyutopii…
Tu będą w słońcu i cieniu to dobra książka, wbrew pozorom wieloznaczna, ale nie znajdziemy w niej niestety niczego nowego. Można by, rzecz jasna bronić jej hasłem, że „wszystko już było” i skazani jesteśmy na wieczny „epigonizm” ale po co. Ona broni się sama, ponieważ tematyka jakiej dotyczy jest  dalej aktualna i nie do końca wyeksploatowana.
Reasumując – to kawałek niezłej prozy, ale nie rewolucyjnej. Ani nie – rewelacyjnej. Ot, coś dla duszy na jesienny, nieco sentymentalny wieczór przy kawie.


Tytuł: Tu będę w słońcu i cieniu.
Autor: Christian Kracht

Wydawnictwo FA-art.
Katowice 2011
ss. 112






Książkę otrzymałem dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fa-art. 

Komentarze