Od Fabryka Słów: Nowa powieść Ziemiańskiego!

Po wielkim powrocie Achai, nowa powieść Andrzeja Ziemiańskiego.
Thriller sensacyjny "Za progiem grobu" w księgarniach już od 18.04



wydanie 1
data premiery 18.04.2012
ISBN 978-83-7574-695-2
liczba stron 368
oprawa miękka
seria: Fabryka Słów

Życie po życiu to dobra inwestycja.
Trzeba tylko znać sposób jak łoić jeleni.
I jeszcze mieć pod ręką paru bezdomnych żuli.

Andrzejewski nie lubi, gdy ktoś mówi o nim „prywatny detektyw”.
Nigdy i pod żadnym pozorem z nikim się nie wiązał, nigdy nie podjął stałej pracy,
nigdy nie był niczyim podwładnym. Wolny strzelec, to do niego pasuje.
Zresztą i tak nie wygląda na detektywa, raczej na biznesmena.
A co najważniejsze, jest skuteczny. Cholernie skuteczny.

Tak się składa, że Pan Richter lubi skutecznych ludzi.
Dla takich, jak Andrzejewski jest przedstawicielem urzędu skarbowego.
I płaci po królewsku, szczególnie jeśli sprawa jest grząska.
Być może chodzi o czyszczenie kont bankowych bogaczy, ale kłopot w tym, że przestępcy się nie włamują.
Po prostu znają wszystkie hasła. Ze sprawą dziwnie splatają się zaginięcia bezdomnych alkoholików
 i krążąca wśród nich legenda o… Czarnej Damie.
Ofiary łączy jedno: przebyty stan śmierci klinicznej, albo tej drugiej – tej, po której już się nie wraca.

FRAGMENT
Andrzejewski miał wrażenie, że Richter przysłał tę śliczną, przedziwną kobietę po to, żeby go sprawdziła. Z drugiej strony: psychiatra ze specjalnością w psychologii. To z kolei świadczyło, że Richter nie miał żadnych ukrytych planów, bo rozwiązanie, żeby nasyłać na niego lekarza, było zbyt podręcznikowe i zbyt dziecinne. Przypominało mu się zdanie Samuela Goldwyna, że wszyscy, którzy chcą iść do psychiatry albo psychologa, powinni się leczyć na głowę. Zamyślił się. Dotknął właśnie delikatnej struny gdzieś w swoim wnętrzu. On sam za młodu bardzo chciał zostać psychologiem. Głównie dzięki niepopartemu niczym przekonaniu, że takie studia pozwolą mu uporać się z własnymi problemami.
            – Powiesz mi, co takiego zwróciło uwagę Richtera w tej sprawie?
            Bader wzruszyła ramionami.
            – Mam wrażenie, że początkowo traktował zlecenie jako histerie zbolałej mamusi marnotrawnego synka. Zaczął coś tam robić, ale nawet nie zawiadomił ciebie, bo ty jesteś od spraw ważnych, a nie ślęczenia gdzieś na krawężniku po nocy.
            – Dziękuję – machinalnie odpowiedział na komplement.
            – Ale rezygnujemy z babskiego stylu mówienia i powoli, sukcesywnie, w sposób jasny i precyzyjny przechodzimy do rzeczy.
            – Proszę?
            – Prosto i zwięźle, Beatko. Bez interpretacji.
            Zmarszczyła brwi.
            – Ok, skupiam się na faktach. Z bogatego domu znika synek z pokaźną kwotą. Mamusia uruchamia policję, ponieważ zna odpowiednich ludzi, także i służby. Na porwanie
to nie wygląda, ślad zniknął, synek się nie zgłasza, nikt nie chce okupu. Kamień w wodę.
            – To już znamy.
            – Właśnie. Mamusia jest uparta, znajduje dojście do „właściwych osób”. Ma dużo pieniędzy, więc prosi o pomoc Richtera, ten ciebie i synek po kilku dniach jest dostarczony
na łono rodziny w nowym opakowaniu.
            – I wszyscy powinni być zadowoleni.
            – I wszyscy są zadowoleni – przedrzeźniła go. Nie sposób było się nie uśmiechnąć. – Mamusia jednak, jak lubi określać ją pan Richter, korporacyjna sucz, nie do końca.
            – Bo? – Zreflektował się, że jest trochę za grubiański. – Wybacz, nie przekonuje mnie wyjaśnienie, że kobieta jest niezadowolona z pracy służb i chce wiedzieć, dlaczego wszystko poszło nie tak.
            – Masz rację. Jest niezadowolona z pewnej konkretnej przyczyny. Synek uciekł z domu, ukradziono mu wszystkie pieniądze. To jest ok. Po jego zniknięciu wyparowała jednak spora kwota z konta firmowego mamusi. To nie jest ok. Ona chce wiedzieć, co się stało.
            – Synek nie pobrał osobiście?
            – Synek twierdzi, że nie. A poza tym to było konto firmowe. Może jakimś cudem poznał hasło, choć raczej nie...
            – Zaraz. Jak to konto firmowe? Ktoś dokonał przelewu? Westchnęła ciężko, opierając się łokciami na blacie.
            – I tu sprawa zaczyna się komplikować. Chodzi o hasło ustne. Do wypłaty gotówki.
            – Chyba żartujesz. – Teraz Andrzejewski westchnął. – Czy mnie intuicja myli, czy też wszystkie tropy zaczynają wieść na Kajmany?
            – Albo do jakiegoś innego raju. Przecież kobieta nie jest głupia i ci wszystkiego nie powie.
            Zaczął się śmiać.
            – Nie jest głupia. Istotnie. Jest po prostu kretynką. Ktoś jej obrobił tajne konto, o którym nie ma pojęcia polski fiskus, a ona zgłasza się do Richtera. Abstrahując od jego prywatnych powiązań i działalności, bądź co bądź jest jednak pracownikiem urzędu skarbowego. A ona chce mu dać do ręki straszliwą broń na samą siebie, której on będzie mógł użyć, kiedy będzie chciał.
            Bader zaprzeczyła ruchem głowy.
            – Nie, nie, nie. Odwrotnie. Tego wszystkiego Richter dowiedział się, bo jest urzędnikiem skarbowym. A od mamusi zlecenie dostał proste. Ma się dowiedzieć,
kogo jego syn spotkał wśród bezdomnych, kto wydobył z dzieciaka kilka niezwykle istotnych informacji umożliwiających kradzież tych pieniędzy.
            Andrzejewski dolał sobie wody mineralnej z pozostawionej przez kelnerkę butelki.
            – Czegoś nie rozumiem. W posiadaniu dzieciaka były ważne informacje firmy?
            – No nie wszystkie. Jakiś kamyczek z mozaiki, jakiś fragment, szczegół, który pozwolił bandytom odtworzyć całą konstrukcję. Ta kobieta twierdzi, że firma była namierzana
już od pewnego czasu.
            – Zupełnie nie rozumiem – wyznał szczerze Andrzejewski. Przyzwyczaił się do ścisłego przedstawiania faktów i kobiecy styl opowiadania o nich zupełnie
mu nie pasował. Podczas pracy. – Jeszcze raz, najlepiej w punktach.
            – Ok, no to abstrahując od wszystkiego... – zgodziła się, o dziwo, natychmiast. Naprawdę zaczynał ją lubić. – Ktoś ukradł pieniądze z tajnego konta. Poza jej właścicielką
wiedzieli o tym koncie: jej wspólnik, jej mąż i syn. Jednak i mąż, i syn nie mieli wielkiego pojęcia ani o systemie haseł, ani o procedurze. Coś jednak dałoby się z nich wyciągnąć, jakieś strzępy, żeby poznać metodę.
            – A wspólnik?
            – A wspólnik nie żyje – odpowiedziała jak echo. – Ale masz rację. Tylko on poza właścicielką znał i hasło, i procedury.
            – Jak zniknął z tego świata?
            Pokiwała Andrzejewskiemu palcem, żeby nie zaczął wyobrażać sobie rozwiązań niczym w filmie sensacyjnym.
            – Rozległy zawał. Zdążyli go nawet przewieźć do kliniki pod Wrocławiem, ale... Umarł im na stole.
            – Przed wyczyszczeniem konta?
            – Tak.
            Andrzejewski upił łyk wody. To były te chwile, kiedy najbardziej błogosławił fakt, że bezboleśnie rzucił palenie. Dawniej pewnie już miałby za sobą pierwszą paczkę.
            – No i sam rozumiesz... – Bader również nalała sobie wody. – W tej sytuacji chłopak, który zniknął, stał się automatycznie najbardziej podejrzany. Ktoś go omamił, wyciągnął informacje...
            – A on co na to? – przerwał Beacie w pół słowa.
            – Z nikim na te tematy nie rozmawiał. Ale czy można mu wierzyć, skoro nie wiadomo, gdzie przebywał, i... no... i był pijany?
            Andrzejewski uśmiechnął się krzywo. No tak. „Był pijany” – dla niektórych wystarczające wyjaśnienie. Z doświadczenia jednak wiedział, że to bzdura. Szczególnie
przypuszczenie, że ktoś się specjalnie przebierał za bezdomnego i upijał chłopaka, żeby cokolwiek od niego wyciągnąć. No i zupełnie nie pasowało mu do sytuacji, że najpierw ktoś kradnie uciekinierowi pieniądze, a później, kiedy ten się już upodli, otacza tajną opieką.
Brednie. Wszystko to najprawdopodobniej zbiór przypadków. Źródła przecieku należy szukać gdzie indziej.
            – A ta mamusia zmądrzała czy znowu wysłała w pole służby?
            – Wysłała. Ale i zmądrzała. Wysłała też Richtera.
            – I co?
            – Odstaw szklankę.
            – Po co?
            – Żeby się woda nie rozlała. Służby stwierdziły, że ktoś porywa bezdomnych...
            Zakrztusił się tak mocno, że Bader musiała wstać i kilka razy palnąć go otwartą dłonią w plecy. Miała wprawę, pomogło. Ona sama błyskawicznie umknęła jednak za swoją połowę stolika.
            Andrzejewski siedział, dysząc, i patrzył w okno. Na zewnątrz elegancka kobieta otworzyła drzwi wielkiego mercedesa i pomogła mężczyźnie zająć miejsce na tylnej kanapie. Facet nie pasował do niej, sprawiał wrażenie, jakby był niezbyt przytomny albo naćpany. Kobieta usiadła za kierownicą i po chwili limuzyna ruszyła bezszelestnie, opuszczając parking na placu Solnym.
            – To mówisz, że ktoś porywa bezdomnych? – Odchrząknął, bo coś ciągle przeszkadzało mu w gardle. Odruchowo tylko nie dodał: „Pewnie czarna wołga”.
            – Ja tylko powtarzam.
            – A usłyszałaś jakąś hipotezę na temat tego, po co im bezdomni? Na organy?
            – Nie. Pewnie wykorzystują ich seksualnie.
            Oboje patrzyli na siebie w milczeniu. Andrzejewski doskonale wiedział, że Bader nie jest ani detektywem, ani żadnym oficerem śledczym, nikim, kto miałby mieć choć blade pojęcie o formułowaniu hipotez. Wiedział też jednak, że Richter nigdy nie zatrudnia rutyniarzy ani ludzi, którzy doskonale znają wszystkie procedury. Ci, których wybrał, zawsze musieli mieć „to coś”. Nie zawodowe przygotowanie, ale „to coś” właśnie. Na tej samej zasadzie on sam został wybrany lata temu. A teraz zastanawiał się, co miała w sobie Beata Bader. Bo na pewno nie nadmiar rozsądku.
            – Ok. I to właśnie interesuje Richtera? Porwania wśród bezdomnych?
            – Myślę, że jego interesuje mamusia tak władna, że jej nazwiska być może nigdy nie usłyszymy.
            Tym razem to uśmiech Andrzejewskiego był rozbrajający.
            – Do tego nazwiska sami dojdziemy.
            – Jak dojdziemy?
            – Z dwóch stron. Ty odnajdziesz szpital, gdzie zmarł wspólnik naszej tajemniczej mamusi, a ja zajmę się bezdomnymi. Jutro spotkamy się z wynikami.
            Żachnęła się.
            – Zaraz. Rocznie w Polsce umiera z powodu zawału jakieś trzydzieści pięć tysięcy osób. – Widać było, że myślała o tym wcześniej i przygotowała się z tematu. – Jak mam znaleźć szpital, gdzie zmarł facet, którego nazwiska nie znam?
            – Proste jak drut. Skoro firma jest taka wielka, że mogą nasyłać różne służby, to szpital musi być prywatny i najdroższy. Data zgonu... Niedługo po zniknięciu chłopca z domu. A sama mówiłaś, że to szpital gdzieś pod Wrocławiem. Nie będzie dużo szukania.
            Popatrzyła na Andrzejewskiego.
            – Nie uważasz, że ktoś tu kogoś chce w coś wrobić?
            Zaskoczyła go tą konstatacją. Bader okazała się cholernie bystra, ale teraz zadziwiła go jeszcze nieprawdopodobną intuicją.
            – Mam takie wrażenie od samego początku. Od momentu, kiedy tylko zaczęłaś mówić.
            – I dalej chcesz się za to zabrać?
            – Przecież Richter nas nie zabije. On chce się tylko czegoś dowiedzieć.
            – Pozostaje zatem pytanie, ile jest skłonny poświęcić, żeby się dowiedzieć? Jeśli tak mu zależy, to może poświęcić... nas.
            – Bez melodramatyzmu. – Wstał, prostując bolące trochę plecy. Krzesła w „Blue Barze” nie należały do najwygodniejszych.
            – Do jutra. – Chciał ją uścisnąć na pożegnanie, ale przypomniał sobie o konieczności utrzymywania dystansu. Wychodząc, zauważył jeszcze, jak jego nowa partnerka pisze tweeta do męża.

Komentarze

  1. Achaję była świetna.
    Kolejną książkę Ziemiańskiego też z chęcią przeczytam, bo zapowiada się ciekawie.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i me wieści okazały się przydatne ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz