Recenzja: W. Hohlbein "Thor". Telbit 2011


Dwa razy zabierałem się za tę powieść… najpierw tuż po jej ukazaniu się. Doszedłem do połowy i tak się złożyło, że rzuciłem w kąt. Czemu? Nie wiem, ale wiem już, że to był błąd. Być może zbyt wiele tego typu literatury na raz… Byłem wtedy po lekturze m.in. Piekary, Pilipiuka. Prawdopodobnie nastąpił przesyt i zmęczenie materiału. To normalna rzecz Drodzy Państwo. Wbrew pozorom.
W każdym razie kilka dni temu znów chwyciłem Thora do ręki i w niecałe trzy dni ponad osiemset stron pierwszej części sagi Asgard udało mi się bez trudu ogarnąć. I teraz są dwie opcje, albo mój mózg przestawił się całkowicie na literaturę popularną, albo Hohlbein pisze tak dobrze. Osobiście wolę wersję drugą, ze względu na moje wykształcenie… co by mu nie zaprzeczać (swoją drogą, chwalić też się nie ma czym, lecz papierek do czegoś tam zobowiązuje). Tak więc lektura była pasjonująca!


Z początku przeraziłem się, czytając iż autor ma na koncie 259 książek, w tym ponad sto bestsellerów (informacje z wikipedii!) Zważywszy na to, że twórca Jakuba W. sam siebie nazywa Wielkim Grafomanem, to zastanowić się trzeba jaki tytuł jemu się należy… Tak czy inaczej książków będzie u nas jak mrówków i liczę po cichu na to, że kolejne będą tak dobre jak ta, którą właśnie opisuję. A już dwie się ukazały w ostatnich miesiącach. Te jednak w okresie wakacyjnym dopiero powinny się pojawić na łamach Literackiej Kanciapy.
Do rzeczy. Tytuł mówi sam za siebie więc nie zdziwi Was raczej postać głównego bohatera. A może jednak? To nie będzie ten sam silny, postawny i nieustraszony nordycki bóg jakiego znamy w kreskówek Marvella czy niedawno wyprodukowanych, kiczowatych filmów… Nie. To heros, ale o cechach ludzkich niemalże do bólu. A i jego przygody nie do końca pokryją się też z tym co jest w mitologii… Będzie jednak co śledzić i to uważnie.
Hohlbein napisał powieść niezwykle obszerną, a to – o zgrozo! – dopiero pierwszy tom sagi. Osiemset dwadzieścia dziewięć stron litego tekstu (wydanie nie ma opracowania graficznego). Na szczęście to porządna, żmudna choć pewnie przyjemna praca.I dla autora i dla czytelnik (bardziej przyjemna). Efekt końcowy jest niezwykle zadowalający, bo całość skomponowana jest sprawnie i z polotem. Lektura nie męczy, a przynajmniej nie powinna, język jest zrozumiały (rzecz jasna, mam na myśli przekład… niemieckim płynnie nie władam) a fabuła wciągająca. Jak widać nie tylko bracia Grimm dobrze pisali za naszą zachodnią granicą. Mają godnego następcę, a nawet następców – pamiętajmy, że Telbit wydaje też Drvenkara.
Świat jaki autor stworzył opiera się przede wszystkim na mitologii. Nie ma, a przynajmniej ja, z moją skromną wiedzą na ten temat, nie zauważyłem ani nie wyczułem specjalnie dużych przekłamań w stosunku do charakterystyki postaci, terminologii czy lokacji. Znawcę pewnie zaboli ingerencja w pewne elementy, które dla niego będą zauważalne, a dyletantowi przemykają mimo oczy i uszu. Mnie Hohlbein urzeka jednak plastycznością, lekkością i wyrazistością opisu oraz umiejętnością wskrzeszenia w sobie iskry zapalającej żądzę kolejnych stron. To jest ważne, wszak mamy do czynienia z literaturą fantasy, a nie naukową.
Jedyne czego żałuję po lekturze, to tego iż zabrałem się do niej po roku od otrzymania książki i z początku nie doceniłem talentu autora. Jak na razie ma u mnie mocną czwórkę (ze względu na delikatną rozwlekłość i powtórzenia) i liczę, że na poprawkę przyjdzie przygotowany co najmniej tak samo dobrze.
Polecam gorąco tym, którzy cenią sobie giętkie pióro, dobrą prozę, mają czas i odwagę podjąć wyzwanie Thorowi (wszak 829 stron robi wrażenie). Coś czuję, że jeszcze nie raz o nim napiszę.




Autor: Wolfgang Hohlbein
Tytuł: Thor
Saga: Asgard
Wydawca: Telbit, 2011
Stron: 829
Gatunek: fantasy

Literacka Kanciapa

Komentarze