Recenzja: Anna Ikeda: "Życie jak w Tochigi" (W.A.B., 2012)

Czy codzienność w ojczyźnie nowoczesności i wynalazku jest prostsza niż gdzie indziej? Czy łatwo znaleźć męża Japończyka? Co Japończycy określają mianem „egzotycznego ślubu"? Czym się wyróżniają japońskie trzylatki? Anna Ikeda odsłania uroki (ale i mankamenty) życia w Kraju Kwitnącej Wiśni. O braku centralnego ogrzewania, kąpieli z odzysku, rynku matrymonialnym, japońskich przedszkolach, a także o bóstwach, tradycji i stereotypach pisze Polka, która wybrała życie na Dalekim Wschodzie. Autorka nie zanudza wiadomościami encyklopedycznymi, ale żartobliwie opowiada o tym, co wypada, a czego nie wypada robić, czego oczekują Japończycy od gaijnów, czyli obcokrajowców, i co właściwie robi tam Polka. Życie jak w Tochigi to pouczająca lektura, napisana lekko, z humorem, ale też z ogromnym szacunkiem dla innej kultury.
(tekst pochodzi ze strony Wydawnictwa W.A.B.)

Ta recenzja miała się ukazać już kilka dni temu, jednak zawartość debiutanckiej powieści Anny Ikedy swoją wyjątkowością zabiła mi niezłego ćwieka. Tak mocnego, że nie umiałem do końca ubrać w słowa tego, co czułem podczas lektury. A trochę tego było.
Tekst, który widzicie powyżej, a który podkradłem ze strony W.A.B., wiele mówi o tej publikacji, jednak nie stanowi esencji jej zawartości. Owszem, wszystko się zgadza, to faktycznie pouczająca i wciągająca lektura. Zarówno poważna, jak i całkowicie „swobodna”. Ikeda opowiada o Kraju kwitnącej Wiśni w sposób zupełnie nieprzystający do większości książek o tej tematyce. Teoretycznie są to wspomnienia, praktycznie – ocierają się całkiem mocno o formę reportażową i felieton.

Istotny jest tu podtytuł książki. Na japońskiej prowincji. Nie ma więc prawie słowa o Tokio i innych wielkich miastach. Bo i po co? Warto chyba poznać Japonię, kraj supernowoczesnych technologii z tej mniej oficjalnej strony. A prowincja Tochigi przypomina nawet trochę Polskę. I nie tylko ją.
Życie w miejscowości Nikko (dobrze, że nie Nippon) biegnie od lat stałym tempem. Nawet pojawienie się gaijinki, ergo – naszej autorki, nie tak bardzo zaburzyło ład społeczno-kulturowy. Owszem, nigdy nie stanie się – jakkolwiek źle to brzmi – w pełni Japonką, ale jak możemy przeczytać, bardzo dobrze sobie radzi w pozornie obcej rzeczywistości. A wierzcie, mi, z lektury wynika, że można się tam poczuć jak w innym wymiarze.
Co ważne, niemal wszystko co znajdziemy w tej książce okraszone jest nie lada humorem. Czasem jest go ciut za dużo, ale myślę, że warto to zmarginalizować, bo być może Pani Anna Ideka zwyczajnie odreagowuje sztywność japońskiej etykiety.
Nieco uszczypliwe, krnąbrne uwagi znajdziemy tu na każdym kroku. Z drugiej strony, nie są one wulgarne ani obraźliwe. Autorka mimo „lekkiego” podejścia to tematu traktuje każdy opisany przedmiot i każdą postać (za wyjątkiem teściowej, ale to chyba normalne) z należytym szacunkiem. Nikt nie powinien czuć się pokrzywdzony, choć nawet mnichowi Schodo się trochę oberwało.
Ikeda zrzuca zasłonę milczenia i tajemnicy z wielu spraw dotychczas nie znanych większości śmiertelników. Japonia nie jest krainą mlekiem i miodem płynącą. Nie każdy znajdzie tu pracę, godny zarobek i szczęście. Stale napływają tu nie tylko legalni imigranci.
Co innego dzieje się w domach prywatnych, a co innego w przestrzeni publicznej. A mieszkańcy tych kilku wysp na Oceanie Spokojnym mimo łagodnego usposobienia i braku pojęcia „odmowy” w światopoglądzie – nie są sympatycznymi, skośnookimi maskotkami jak w popularnych kreskówkach. O nie, wielu z nich cechuje niechęć do obcych. Choć nie okazują tego tak mocno jak nasi, rodzimi chłopcy z bojówek.  Pewnie i tacy się tu zdarzają, liczę jednak, że o wiele rzadziej.
No i teściowe… w Japonii są te same co w każdym  kraju. Zazwyczaj wredne, pchające się z nosem do każdego garnka, kąta i skrytki jaką tylko mają w polu widzenia. A obraz mają najwidoczniej panoramiczny,  z wbudowanych noktowizorem.
Sporo tu ciekawostek, w tym takich, które zaprzeczają nawet ogólnoświatowym „faktom”!
W trakcie lektury odwiedzimy wiele miast w regionie Kanto (w jego obszarze leży prefektura Tochigi) takie jak: Shimotsuke, Moka, Utsunomiya, Sakura. Tu spróbujemy miejscowej kuchni (w wielu przypadkach przekraczanej polskie wyobrażenia oraz możliwości kreacyjne autorów powieści grozy) i trunków. Poznamy okolicznych mistrzów, religie, legendy i tradycyjne święta. Nie sposób wszystko zapamiętać, a co dopiero opisać.
W brew pozorom. Ikeda czule pisze o miejscy, w którym przyszło jej żyć. Jest zarówno sobą, jak i – przynajmniej stara się – Japonką. Choć nieco inną niż jej sąsiadki. Podejrzewam, że w chwili obecnej nie wyobraża sobie siebie, męża i kota w jakimkolwiek innym  miejscu na ziemi.
Dzięki temu wszystkiemu otrzymujemy opowieść o dalekim kraju, która nie tylko poucza ale i bawi. To też obraz niepełny, bo przecież subiektywny. Ale na pewno jest to coś, co każdy „fanatyk”japońszczycny powinien przeczytać. I nie tylko on.
Poleciłbym tę książkę tym, których nudzą opracowania naukowe. Życie jak w Tochigi  więcej nam powie niż nie jedna encyklopedia. Pokaże praktykę, nie teorię. A to najważniejsze, gdziekolwiek się kiedyś znajdziemy.
Zapraszam więc Was, Drodzy Czytelnicy, na wspólną wyprawę do prowincji Tochigi. Rzez jasna pod przewodnictwem Anny Ikedy.


·         Za egzemplarz do recenzji, serdecznie dziękuję wydawnictwu W.A.B.


Literacka Kanciapa

Komentarze

  1. Zawsze chciałem dowiedzieć się więcej o Japonii, więc jeśli tylko znajdę chwilę, to postaram się sięgnąć po tę lekturę.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz