Recenzja: Marie LU "Legenda: Rebeliant" (Zielona Sowa, 2012)


Republika, miejsce niegdyś znane jako zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, jest uwikłana w wieczną wojnę ze swymi sąsiadami, Koloniami. Piętnastoletnia June, urodzona w elitarnej rodzinie w jednej z najbogatszych dzielnic Republiki, jest wojskowym geniuszem. Posłuszna, pełna pasji i oddana ojczyźnie, jest wychowywana na przyszłą gwiazdę najwyższych kręgów Republiki. Również piętnastoletni Day, urodzony w slumsach sektora Lake, jest najbardziej poszukiwanym przestępcą Republiki, ale kierujące nim motywy wcale nie są tak podłe jak by się mogło wydawać. Pochodzący z dwóch różnych światów June i Day nie mają powodu, by się spotkać, aż pewnego dnia brat June, Metias, pada ofiarą morderstwa, a Day staje się głównym podejrzanym. Wciągnięty w śmiertelną zabawę w kotka i myszkę, Day ucieka, próbując jednocześnie uratować swą rodzinę, a June desperacko usiłuje pomścić śmierć brata. Zbieg okoliczności sprawia, iż oboje odkrywają prawdę o wydarzeniach, przez które połączyły się ich losy. Dowiadują się też, że ich ojczyzna gotowa jest sięgnąć po wszelkie dostępne środki, by zataić sekrety. Oszałamiająca pierwsza powieść Marie Lu, pełna akcji, napięcia i romansu, bez wątpienia wciągnie i poruszy każdego czytelnika. Cytat ze strony:


RECENZJA:

Zazwyczaj, gdy media euforycznie piszą o jakiejś powieści, że „wciąga od pierwszej strony”, „czyta się  zapartym tchem”, lub wieszczą objawienie nowego geniuszu, śmieję się do rozpuku… Tym razem, zwijam pod siebie ogon i coś czuję, że złego słowa już o takich zapowiedziach nie powiem. No, dobra, może powiem. Na pewno powiem… Ale będę się dwa razy zastanawiał.

Debiut literacki Marie Lu – Legenda. Rebeliant, wkroczył na polski rynek wydawniczy pod egidą oficyny, nie do końca kojarzonej z tego typu książkami. Zielona Sowa bierze się od pewnego czasu za fantastykę. Pojawiła się już najnowsza powieść Licii Troisi, bardzo dobra z resztą, a teraz otrzymujemy wysokogatunkowe militarne s-f.

Niecałe trzysta stron powieści dostarczyło mi nie lada emocji. Najpierw powątpiewanie, gdy zerkałem a opisy z okładki, potem zauroczenie, gdy udało się kilkanaście stron niedbale przerzucić, na koniec zaś – fascynację, bo oto pojawiło się coś godnego uwagi.

Nie będę ukrywał, że to klasyczna historia, motyw, nawet bohaterowie… Ale z niewiadomych przyczyn, porywają w swe objęcia…

Powieść rzeczywiści wciąga od pierwszych stron. Fabuła, choć schematyczna i nie-nowa na tym polu literackim (podobne historie tworzył m.in. Conor Kostick, w Trylogii Avatarów), opracowana jest z polotem, wyczuciem, charyzmą oraz niebywałą precyzją (wybaczcie rym…). To niezwykle istotne. Wspomniałem już, że powieść liczy sobie jedynie 300 stron, a to, wbrew pozorom niewielki rozmiar na tak rozbudowane opowieści. O ile pomaga w rozwoju dynamiki akcji, która dość szybko musi się w ograniczonej przestrzeni  rozegrać, to utrudnia pogłębienie psychologiczne postaci. Tu tego nie brakuje. Co jakiś czas wprowadzane są intro- oraz retrospekcje, odkrywające nam kolejne elementy z życia Juno i Daya…

O czym opowiada nam Marie Lu? Nie tylko o burzliwych losach dwójki młodych ludzi, którzy, tylko pozornie, stoją po dwóch stronach barykady. Opis jest nieco mylny, sam początkowo myślałem, że dostanę właśnie historię konfliktu. Okazuje się, że autorka, w drugim planie rozpościera nam panoramę świata chylącego się ku zagładzie. Wizja, niczym z Nowego, wspaniałego świata czy Equilibrium stanowi ostrzeżenie przed nadmiernym ingerowaniem w sprawy społeczeństwa. ścisła kontrola urodzeń, umiejętności i wartości bojowych ludności… Podział na kasty… Propaganda pro-wojenna, kult siły i brak trzeźwego spojrzenia na sytuację kraju…, Zachwianie niezawisłości sądów… Ameryka przyszłości, wojna secesyjna kolejnego stulecia, to niepokojący obraz tego, co nas spotka, gdy zaprzepaścimy idee humanitaryzmu, demokracji i pluralizmu społecznego. Gdy idea nadczłowieka, znów przejmie pałeczkę… To jednak wizja poboczna, wyłaniająca się z dynamicznej, pędzącej na złamanie karku fabuły pierwszoplanowej.

Debiutancka powieść Marie Lu nie jest też pozbawiona wad. Co to, to nie, choć nie ma ich aż tyle… mnie osobiście irytowały wątki miłosne, których, niestety, nie dało się uniknąć. O ile mam świadomość tego, że są jakby stałym elementem wyposażenia, to jestem przeciwnikiem wciskania ich na siłę. I kilka takich wpadek udało się autorce zaliczyć. Jest tam kilka nieadekwatnych do sytuacji zdań, które burzą nastrój chwili… Na szczęście nie ma ich zbyt wiele i powieść dalej biegnie stałym, karkołomnym tempem.

Polecam tym, którzy lubią dobre s-f. I czekam na kolejny tom.


Tytuł: Legenda:Rebeliant
Autorka Marie Lu
Stron: 299
Gatunek: Powieść/ SF/ Sensacja
Wydawca: Zielona Sowa. Serdecznie dziękuję wydawcy za egzemplarz do recenzji!

Ocena: 8/10

Krzysztof Chmielewski

Komentarze

  1. pozycje mam na liście, ale kiedy ją przeczytam nie mam pojęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Polecam;) Ja mialem wielkie obawy, bo opisy promocyjne są straszne. Ale okazalo się, że mocno mnie wciągnęło;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz