Mój problem
tkwi w tym, że jestem do takich powieści i nazwisk uprzedzony. Grochola,
Kalicińska, Chmielewska – nie są dla mnie synonimem jakości. Jakiś czas temu,
W.A.B. zrobiło mi niespodziankę i podesłało najnowszą książkę sygnowaną
nazwiskiem autorki Domu nad rozlewiskiem.
Oraz jej córki. Czułem, że może być ciężko. I było, ale nie tak jak to sobie
wyobrażałem.
Całkiem
niedawno zakończyłem lekturę Piaskowej
Góry Joanny Bator. Genialnej powieści o tym, jak kształtowała się kobiecość
i kobieca świadomość w Polsce. Od czasów wojny do współczesnych (no, do
początku XXI wieku jakoś). Rewelacyjnie ujęto tam obraz rzeczywistości PRL-u,
myśli ludzkiej, zachowań Polaków.
Po co o tym
piszę? Ponieważ w Irenie znajdziemy
podobne rzeczy. Nie tak dobrze opisane, ale niemal identyczne, gdy się lepiej
wczytać. Tu też role są rozdzielone między trzy pokolenia – ciotkę (tytułową
Irenę), matkę i córkę. Każda z nich ma własne życie, problemy, słabostki… Na dodatek, są ze sobą skłócone. Ale zwiąże
je nić porozumienia.
Ciotka jest
twardą, zaprawioną w życiowych bojach kobietą. Świeżo upieczoną wdową. Śmierć
jej męża stanie się pretekstem to działań, mających na celu pogodzeni rodziny.
Dorota –
matka, to nie do końca świadoma otaczającej ją rzeczywistości kobieta.
Niebieski ptak, a zarazem osoba twardo stąpająca po ziemi. Ma jednak klapki na
oczach, które z trudem będzie próbowała zdjąć. Prowadzi niewielki, prywatny
interes.
No i Jagoda,
córka Doroty. Poważna bizneswoman, ciągle wisząca przy telefonie, biegająca za
sprawami, konferencjami… Nigdy nie ma czasu.
Wszystkie
trzy wyrzucają sobie styl życia. Komentują go, mierzą swoją miarą. Nie ma
żadnych szans na consensus. Pozornie. Mimo, iż każda z nich jest inna, to
brakuje im tego samego… Przede wszystkim obecności drugiego człowieka.
To dobra
powieść. Wcale nie o kupowaniu łaszków, pomadek i malowaniu paznokci. Poruszane
są tu tematy ważne. Już chyba wiem, jaka jest różnica pomiędzy literaturą
kobiecą, a ta pisaną przez kobiety. Twórczość Kalicińskiej zalicza się do tej
drugiej. Ja, Irenę przynajmniej, bo
wcześniejszych książek nie znam, postawiłbym obok Piaskowej Góry. Nie koniecznie jako ecriture feminine, ale jako coś
na pograniczu.
Autorki
bardzo dobrze opisują emocje ludzkie. Czytając Irenę czułem, jakby sam wszedł w skórę bohaterek. Doskonale
rozrysowano tu to, co mówimy i myślimy w chwilach uniesienia. Różnicę w tym,
jak kolejne pokolenia patrzą na karierę zawodową, dom rodzinny, miłość. I jak
uczą się od siebie, na własnych i cudzych błędach.
Wszystko byłoby
w porządku, gdyby nie język. Co jakiś czas Kalicińska z córką, piszą językiem,
który jak bym określił jako coś z pogranicza szczebiotliwości i płaczliwości.
Gdy już jest dobrze, gdy sprawy zaczynają się rozwijać jednostajnym tempem, gdy
czytelnik wchodzi już w fabułę… nagle przychodzi dygresja. Od czapy. Jakiś
prześwit, niepotrzebna uwaga. Właśnie taka, dziewczęca, nie kobieca. Nie na
poważnie. Nie wiem, po co to.
Właśnie przez
takie wtręty językowe, środowiska „intelektualistów” omijają takie książki
szerokim łukiem. Przynajmniej oficjalnie. A nie powinny, bo gdy wyzbyć się
pewnych uprzedzeń, przymknąć oko na dygresyjne wyskoki, otrzymamy powieść,
która porusza naprawdę ważne tematy. Trzeba się tylko dobrze wczytać.
Reasumując,
to dobra powieść. Piszę to z trudem, ale szczerze. I nie boję się tego, że ktoś
zarzuci mi brak gustu czy znajomości literatury. To książka ciekawa, nie do końca
w moim typie (zarówno tematycznie jak i językowo), ale cieszę się, że miałem
okazję ją czytać.
Po raz
kolejny zrozumiałem, że nie warto wierzyć tylko i wyłącznie opinii ludzi,
którzy czytają „ambitne” lektury.
Tytuł: Irena
Autorki: Małgorzata
Kalicińska, Barbara Grabowska
Stron: 416
Wydawca:
W.A.B. (serdecznie dziękuję wydawcy za egzemptarz do recenzji)
Gatunek:
powieść
Ocena: 8/10
Krzysztof
Chmielewski
być może kiedyś się skusze :)
OdpowiedzUsuń