Recenzja: M. Kalicińska, B. Grabowska "Irena" (W.A.B., 2012)


Mój problem tkwi w tym, że jestem do takich powieści i nazwisk uprzedzony. Grochola, Kalicińska, Chmielewska – nie są dla mnie synonimem jakości. Jakiś czas temu, W.A.B. zrobiło mi niespodziankę i podesłało najnowszą książkę sygnowaną nazwiskiem autorki Domu nad rozlewiskiem. Oraz jej córki. Czułem, że może być ciężko. I było, ale nie tak jak to sobie wyobrażałem.

Całkiem niedawno zakończyłem lekturę Piaskowej Góry Joanny Bator. Genialnej powieści o tym, jak kształtowała się kobiecość i kobieca świadomość w Polsce. Od czasów wojny do współczesnych (no, do początku XXI wieku jakoś). Rewelacyjnie ujęto tam obraz rzeczywistości PRL-u, myśli ludzkiej, zachowań Polaków.

Po co o tym piszę? Ponieważ w Irenie znajdziemy podobne rzeczy. Nie tak dobrze opisane, ale niemal identyczne, gdy się lepiej wczytać. Tu też role są rozdzielone między trzy pokolenia – ciotkę (tytułową Irenę), matkę i córkę. Każda z nich ma własne życie, problemy, słabostki…  Na dodatek, są ze sobą skłócone. Ale zwiąże je nić porozumienia.

Ciotka jest twardą, zaprawioną w życiowych bojach kobietą. Świeżo upieczoną wdową. Śmierć jej męża stanie się pretekstem to działań, mających na celu pogodzeni rodziny.

Dorota – matka, to nie do końca świadoma otaczającej ją rzeczywistości kobieta. Niebieski ptak, a zarazem osoba twardo stąpająca po ziemi. Ma jednak klapki na oczach, które z trudem będzie próbowała zdjąć. Prowadzi niewielki, prywatny interes.

No i Jagoda, córka Doroty. Poważna bizneswoman, ciągle wisząca przy telefonie, biegająca za sprawami, konferencjami… Nigdy nie ma czasu.

Wszystkie trzy wyrzucają sobie styl życia. Komentują go, mierzą swoją miarą. Nie ma żadnych szans na consensus. Pozornie. Mimo, iż każda z nich jest inna, to brakuje im tego samego… Przede wszystkim obecności drugiego człowieka.

To dobra powieść. Wcale nie o kupowaniu łaszków, pomadek i malowaniu paznokci. Poruszane są tu tematy ważne. Już chyba wiem, jaka jest różnica pomiędzy literaturą kobiecą, a ta pisaną przez kobiety. Twórczość Kalicińskiej zalicza się do tej drugiej. Ja, Irenę przynajmniej, bo wcześniejszych książek nie znam, postawiłbym obok Piaskowej Góry. Nie koniecznie jako ecriture feminine, ale jako coś na pograniczu.

Autorki bardzo dobrze opisują emocje ludzkie. Czytając Irenę czułem, jakby sam wszedł w skórę bohaterek. Doskonale rozrysowano tu to, co mówimy i myślimy w chwilach uniesienia. Różnicę w tym, jak kolejne pokolenia patrzą na karierę zawodową, dom rodzinny, miłość. I jak uczą się od siebie, na własnych i cudzych błędach.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie język. Co jakiś czas Kalicińska z córką, piszą językiem, który jak bym określił jako coś z pogranicza szczebiotliwości i płaczliwości. Gdy już jest dobrze, gdy sprawy zaczynają się rozwijać jednostajnym tempem, gdy czytelnik wchodzi już w fabułę… nagle przychodzi dygresja. Od czapy. Jakiś prześwit, niepotrzebna uwaga. Właśnie taka, dziewczęca, nie kobieca. Nie na poważnie. Nie wiem, po co to.

Właśnie przez takie wtręty językowe, środowiska „intelektualistów” omijają takie książki szerokim łukiem. Przynajmniej oficjalnie. A nie powinny, bo gdy wyzbyć się pewnych uprzedzeń, przymknąć oko na dygresyjne wyskoki, otrzymamy powieść, która porusza naprawdę ważne tematy. Trzeba się tylko dobrze wczytać.

Reasumując, to dobra powieść. Piszę to z trudem, ale szczerze. I nie boję się tego, że ktoś zarzuci mi brak gustu czy znajomości literatury. To książka ciekawa, nie do końca w moim typie (zarówno tematycznie jak i językowo), ale cieszę się, że miałem okazję ją czytać.

Po raz kolejny zrozumiałem, że nie warto wierzyć tylko i wyłącznie opinii ludzi, którzy czytają „ambitne” lektury.


Tytuł: Irena
Autorki: Małgorzata Kalicińska, Barbara Grabowska
Stron: 416
Wydawca: W.A.B. (serdecznie dziękuję wydawcy za egzemptarz do recenzji)
Gatunek: powieść

Ocena: 8/10

Krzysztof Chmielewski

Komentarze

Prześlij komentarz