W chwili, gdy
czytałem opis z czwartej strony okładki, a wcześniej zapowiedzi w sieci
internetowej , nie spodziewałem się zbyt wiele… Mimo iż autora bardzo sobie cenię.
Sądziłem, że
dostaną banalną, schematyczną i przynudnawą fabułkę spisaną na kolanie albo w
długiej podróży pociągiem. Powinniście zobaczyć moją minę, gdy przeczytałem
pierwszych kilka stron. Zdawało mi się, że jestem dopiero na dziesiątej… ani
się obejrzałem, byłem w połowie tomu. I ani przez chwilę nie czułem, bym miał
przed nosem coś, w czym wskazać można jakiekolwiek uchybienia.
Znów
zadziałała zasada „nie ważne co się pisze, ważne jak”. Choć nie do końca. Mimo
iż Mortka powiela pewien schemat fabularny, to robi to z taką zawziętością,
charyzmą i takim talentem, że człowiek zastanawia się nad tym, czym jeszcze
polska literatura go zadziwi. Oby drugim tomem tej serii, bo czekam z
niecierpliwością.
Bohaterem Zagubionych. Inwazji jest Dorian. To młody, kilkunastoletni, lekko sfrustrowany Londyńczyk
zaniedbywany przez zapracowanych rodziców. Dodam, że żyje w roku 2313. Za
szkołą nie przepada, chyba że uczy się o pozaziemskich cywilizacjach,
pilotowaniu myśliwca i wojnach. Z pustym domem też nie jest specjalnie związany.
I cierpi. Wszak to tylko nastolatek. Miast używać życia jest nieco zgorzkniały,
nerwowy i nie do końca odnajduje się w rzeczywistości.
Na świecie zaś
panuje pokój (po wielkim kataklizmie, bo gatunek ludzki mądry jest dopiero po
szkodzie), rozwój i dostatek. Ni stąd ni zowąd pojawia się nieznana dotąd rasa
obcych… i jak się okaże nie są nastawieni pokojowo. Dorian, wraz ze szkolnym
przyjacielem i robotem domowym – ewakuują się z planety. Tyle tylko zdradzę.
Brzmi fatalnie prawda? Ale niech Was nie zmyli niepozorna i pseudobanalna idea.
Na stronach tej książki zapisano kawał (no dobra, kawałek, bo to nieco ponad
200 stron) dobrej literatury. Ba, polskiego SF, które mam nadzieję, trafi na te
regały sklepowe, które są na wysokości naszych oczu.
Fabuła
rozwija się bardzo szybko, pędzi na łeb na szyję. Równocześnie, nie pozostawia żadnych
niedopowiedzeń. Nie zauważyłem, by któryś z wątków potraktowano po macoszemu.
Mortka nie traci czasu na rozwlekłe opisy, nie zagłębia się też specjalnie w
kwestie techniczne. Ja to pochwalam. Podejrzewam, że nie chciał sobie
komplikować pracy. W natłoku dziwacznej, tworzonej na potrzeby dzieła
nomenklatury łatwo się pogubić. Poza tym… autor chyba nie jest inżynierem.
Zgrabny, efektywny wybieg. Jak się okazuje, tego typu literatura nie musi na
siłę wtłaczać nam rozdmuchanych światów. Starczy zarys.
Takim samym zabiegiem
jest wplecenie dwóch ważnych dla gatunku pisarzy w treść powieści. Gdzie – nie
zdradzę. Bo przyznam szczerze, że pewności nie mam… Ale poszlaki dają mi tyle
pewności, by takowe przypuszczenie wysnuć.
Już dawno
tego typu publikacja nie zrobiła na mnie tak dużego wrażenia. Mortka mnie
zaskoczył. Nie spodziewałem się, że pisze aż tak dobrze. Książkę połknąłem
dosłownie w kilka godzin… Może 3-4. Z przerwami rzecz jasna. Trzasnąłem
okładkami i z bijącym sercem odłożyłem ją późną nocą. To jedna z tych powieści,
które czytamy do późna, a rano wstajemy godzinę wcześniej, byleby tylko
doczytać choć jeden rozdział.
Jeśli
szukacie historii, w której fabuła gna na złamanie karku, bohaterowie nie są
płacy, dialogi drętwe i twórcy nieobca jest logika – to polecam pierwszy tom Zagubionych. I mam szczerą nadzieję, że
razem z nimi zawieruszycie się na jakiś czas w zimnej kosmicznej pustce,
stacjach orbitalnych i galaktycznych knajpach. Że zapomnicie o bożym świecie i
ruszycie na daleką wyprawę, której celem jest ocalenie całego wszechświata!
Coś czuję, że
o tej książce będzie głośno.
Tytuuł: Zagubieni. Inwazja.
Autor: Marcin
Mortka
Stron: 230
Wydawca:
Zielona Sowa, 2013, Recenzja przedpremierowa
Dziękuję Wyd.
Zielona Sowa za egz. do recenzji
Krzysztof
Chmielewski
Przerażające jest to, z jaką siłą wciągają kolejne rozdziały :)
OdpowiedzUsuńto prawda ;) Oby kolejna część była równie dobra!
OdpowiedzUsuń