Recenzja: Wojciech Tochman: "Wściekły pies"



Tochman – o tym nazwisku słyszałem wiele dobrego. I sprawdziło się. Ta literatura pali żywym ogniem, rozbudza najgłębsze pokłady empatii, gniewu i przerażenia równocześnie.
Niedawno sięgnąłem po Wściekłego psa, krótki zbiór opowiadań jego autorstwa. To była pierwsza książka kultowego już – choć cichego – reportażysty, jaką miałem okazję przeczytać. Już wiem, że na tym się nie skończy.
Autor przedstawia kilka wstrząsających historii – m.in. wypadek autokaru, mężczyznę z chorobą Tourette`a, rodzinę zaginionej dziewczynki, człowieka dotkniętego amnezją, księdza homoseksualistę… Wszystko co opisuje zdarzyło się naprawdę. Nie ma konfabulacji. Literackość prędzej. Ale nie ma odstępstwa od prawdy.
Co takiego ciekawego jest więc w faktach? Nie tylko one same – choć cierpienie zawsze nas interesuje -  ale i sposób w jakie je spisano i uporządkowano.
Autor Córeńki dociera bowiem do tego co w nas najgłębiej ukryte. Do strachu o życie własne i cudze, pamięci, empatii, seksualności i wiary. Ta ostatnia przewija się tu cały czas. Jest wątkiem pobocznym, który jednak stale prześwituje przez główną tematykę. Religia, w raczej „jej wyznawanie” stanowi kategorię moralną, według której oceniane są (przez bohaterów, nie autora) ich przeżycia. To także źródło wyciszenia, zrozumienia, odpowiedzi na pytanie – „dlaczego ja”…
Tochmana czyta się „z zapartym tchem”. Brzmi to banalnie i okrutnie. Ale to prawda, bo choć tematy jakimi się zajmuje są przerażające (i porażające) to robi to w sposób, który pobudza nas do dalszej penetracji zapisanych kart. Pokłady empatii, samo-zastanowienia i introspekcje jakie uwalniają się podczas lektury czynią z niego nie tylko wybitnego pisarza, ale i filozofa życia oraz niezwykle uważnego psychologa.
Rzeczywistość jaka przelana została na papier nie jest przejaskrawiona, a niemal czarno-biała. Wnikliwy obserwator zadaje pytania, na które odpowiedzi wszyscy znamy. Albo znać powinniśmy. Poddaje w wątpliwość nas samych. Naszą moralność wystawia na próbę dając możliwość oceny bohaterów opisywanych historii. Pozwala nam przywdziać ich skórę, ponieść krzyż… zobaczyć jak to jest, choć z perspektywy czytelnika, nawet „hiper-empatycznego” nigdy nie będzie to odczucie pełne. Zawsze ułomne.
Ta ułomność też nas intryguje. Ludzkie cierpienie jest czymś co pociąga. To nie fetysz, a czysta ciekawość i potrzeba współodczuwania. Łączenia się w bólu i modlitwie.
I znów kwestia wiary. Ona jest tu obecna od pierwszej strony okładki, po ostatni akapit końcowego reportażu. A i jego tytuł – Amen.
Z początku irytowało mnie to, że religia jest tu tak mocno zarysowana. Po chwili jednak zauważyłem, że postaci opisywane przez Tochmana przechodzą pewnego rodzaju próbę wiary. Ukazano ich w chwili zwątpienia. Trudno się im dziwić, że poddali w wątpliwość istnienie sił wyższych, po tym, jak stracili sens życia…
Pozostaje pytanie czy autor jest moralistą? Chyba nie. Jest wnikliwym obserwatorem i tłumaczem. Daje nam wolną wolę w oceni sytuacji. Nie mówi wprost co mamy myśleć. Owszem – jest tu wyraźny element katolicki, ale spojrzenie na całość – raczej obiektywne. I przede wszystkim – Tochman nie pisze nachalnie, a czule. I tak – choć to tematy lekkie nie są – trzeba go czytać.


Autor: Wojciech Tochman
Tytuł: Wściekły pies
Wydawnictwo: Znak
Gatunek: reportaż
Stron: 163
Rok wydania: 2007

Krzysztof Chmielewski

* książkę wypożyczyłem z Filii 1-szej Katowickiej
MBP.

Komentarze