Recenzja literacka. Dariusz Rekosz: "Szyfr Jana Matejki" (Replika, 2007)

Świetna i dziwaczna zarazem powieść. Jak sam tytuł wskazuje ma być parodią książki, która kilka lat temu wywołała – i robi to w sumie do dziś – wielką dyskusję na temat tajemnic kościoła oraz jego historii. Szyfr Jana Matejki to polska odpowiedź na Kod da Vinci Browna, a Dariusz Rekosz, autor anty-historii, poradził sobie z tym zadaniem całkiem nieźle.


To sprawnie i pomysłowo zakrojony projekt. Fabuła, gdy chodzi o trzon główny, swym schematem, momentami przypomina pierwowzór, ale gdy wejść głębiej różni się diametralnie. Choćby tym, że główny bohater, detektyw Józef Świenty - zwany dalej Ziutkiem - nie jest gigantem intelektualnym, a raczej poczciwym, nieco przygłupim łapsem. Sama akcja dotyczy głównie zatajonej przez historyków wiedzy na temat pierwszych Piastów i ich genealogicznych powiązań z … Chinami! 
Rzecz oczywista – w śledztwo wplączą się obrazy wielkiego mistrza, które posłużą jako tajemnicze drogowskazy…

Brzmi przerażająco, ale bez obaw, nie jest to azjatycka tandeta. I choć to kompletna abstrakcja chwilami mogą nas – mimo świadomości żartu – najść wątpliwości, czy aby na pewno gdzieś tam nie wala się w kącie ziarenko prawdy.
Wszystkie elementy układanki w kulminacyjnej części zleją się bowiem w jedną, logicznie uporządkowaną całość i choć z Brownem Rekosz równać się nie może – wszak oryginał to oryginał – powieść zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Liczę, że i Wam przypadnie do gustu.

Co jest największym atutem tej książki? Chyba sam pomysł, bo fabuła skomponowana jest w sposób dokładny, nie ma w niej wiekszych luk, dziur i niedomówień… Gatunkowo, to coś na kształt kompilacji Pana Samochodzika, Szatana z siódmej klasy i humoru kojarzącego się cyklem Naga broń czy Straszny film, a więc miesza się tu wartka akcja i wszechogarniający absurd.
Niedorzeczne są tu sytuacje i dialogi, które pokazują nieudolność naszych służb bezpieczeństwa oraz głównego Szwarccharakteru – Wan Dzin Sana. Rekosz bawi się też frazeologią, nie unika odniesień intertekstualnych i grubiańskiego języka…

Swoją drogą, to właśnie język stanowi też pewną wadę Szyfru... , bo nie zawsze żarty wydają się trafione. Momentami ma się wrażenie przesady, nachalności albo nieporadności autora. W chwili gdy scena zaczyna rozwijać swój parodystyczny charakter coś nagle szczęknie i całość okaże się delikatnie mówiąc – niewypałem. Jest kilka takich sytuacji, lecz nie mają one - na szczęście - zbyt wielkiego znaczenia. Moje uwagi odnoszą się jedynie to tego, jak ja odbieram sprawność językową i kreacyjną autora. Innym wadliwe elementy mogą wydać się poprawnie działającymi…

Na koniec dodam, że Szyfr Jana Matejki, gdy się już spodoba, należy do tych powieści, które czyta się w tempie ekspresowym, a więc z prędkością większą niż strona na minutę. Jam jest kontent, resztę pozostawiam Wam, Drodzy Czytelnicy.


Autor: Dariusz Rekosz
Tytuł: Szyfr Jana Matejki
Wydawnictwo: Replika
Stron: 282
Rok wydania: 2007
Ocena: 7/10


Krzysztof Chmielewski

Komentarze

  1. Ale autor nazywa się REKOSZ, nie Rokosz - tak przynajmniej widnieje na okładce...
    I kto tu komu powinien wytknąć niedoskonałości językowe (belka w oku...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za zwrócenie uwagi! Już poprawione. Widać za bardzo ufam edytorowi WORD...
      w tytule Rekosz, w tekście Rokosz...
      kajam się.
      Reszty posta pozwolę sobie nie komentować ;)

      Usuń

Prześlij komentarz