Błyskotliwy,
uszczypliwy i brutalny jest najnowszy twór Jakuba Ćwieka. I mocno obrazoburczy.
Tak bohater jak i cała powieść. Ale nie na tyle, by nie zyskać setek, jeśli nie
tysięcy fanów.
Autor Kłamcy nie zna litości. Nie w smak mu
poprawność polityczna, szacunek dla starszych… Właściwie dla nikogo… Poza
Angusem, Cooperem, Gibonsem itp. Dostało się każdemu. Od Polaka-katolika
począwszy, przez babcię parapetową, aż do pewnego socjologa z Uniwersytetu
Śląskiego, który nie przepada za słynnym prof. Zimbardo. Ba, samemu Panu na
niebiosach zdaje się autor i bohater kiwać znacząco środkowym palcem. Dobrze,
że sam jestem raczej nonkonformistą.
Ostry, cięty,
jeżący włosy na głowie język. Tematyka – mocno po bandzie. Trochę jak w Gotuj z Papieżem. Swoją drogą, Dreszcz to druga, po wyżej wymienionej,
pozycja tego autora, którą miałem okazję skonsumować. I pokrewna jej.
Dość
swobodnie podchodzi Ćwiek do poważnych tematów. Nic sobie nie robi z narodowych
mitów, podstawowych zasad savoir vivre. Jako pisarz, jest niegrzeczny niczym
postać, którą wykreował. Momentami trochę przesadza. Nawet jak na mój gust. Ale
chyba za miękki się zrobiłem. Jednak poza kilkoma niesmacznymi tekstami, całość
prezentuje się przyzwoicie.
Bohater
tytułowy, śląski Batman z os. Tysiąclecia (choć bardziej basowałby tu Shocker
lub… z racji podejścia do świata – Hancock), to podstarzały rockers. Brudny,
sfatygowany menel, któremu w głowie tylko ciupcianie, dragi, piwsko i muzyka.
Najlepiej ostra. Artysta głodny (jest bezrobotny), płodny (sam nie wie ilu ma
potomków… co jakiś czas dowiaduje się o kolejnym), a zrazem leniwy. Żadnej
pracy się nie boi.. ale niemal każdą się brzydzi. Woli leżeć do góry brzuchem w
swym barłogu i liczyć na to, że los uśmiechnie się do jego szpetnej gęby. Do
czasu, aż nie trafi go pewna tajemnicza siła. Ale nie taka w stylu Atomowek, że
„cukier, słodkości i różne śliczności… Prędzej sam związek X. Jego życie
przybierze całkiem nowy obrót.
Kto wie, czy Dreszcz nie zdetronizuje głównej postaci
cyklu Kłamca, którą ja znam z drugiej
ręki, ale słyszałem na tyle dużo, by taka myśl mi w głowie wykiełkowała. Mamy
wreszcie anty-heroic fantasy, którego przeciwieństwo ma tyle samo zwolenników,
co kolokwialnie mówiąc „hejterów”. Jednak…nie mnie oceniać skoro nie czytałem.
Mogę tylko gdybać.
Podejrzewam
też, że sporo w tej książce samego Ćwieka. Gust muzyczny, pogląd na świat,
politykę i służbę zdrowia (choć zapewne mocno przerysowany), sympatie i
antypatie. Mogę się mylić, bo zbyt często doszukuję się tego typu wątków w
rodzimej literaturze, ale przyznacie sami, że są znaki na niebie i ziemi, które
świadczą przeciw „śmierci autora”. W tym przypadku nie ma on racji bytu. I dobrze,
wszak furorę robią teraz powieści autobiografizujące. Mimo iż Dreszcz zdaje się mieć tylko kilka
punktów stycznych, dla szperaczy i fanatyków jego autora, będą bezcenne.
Jestem
kontent z tego jak i o czym Ćwiek pisze. Uprzedzam jednak, że ludzie o słabych
nerwach i cechujący się brakiem dystansu do otoczenia (i to sporego) nic
ciekawego w tej książce nie znajdą. Za wyjątkiem zgorszenia. Odrzucą ją w kąt z
obrzydzeniem. Taką literaturę trzeba lubić. Rzecz jasna, nie tylko taką, bo
łatwo można by zdegenerować postrzeganie świata. Jednak dawkowana rozsądnie,
stanowić może ciekawą polemikę z codziennością.
Ćwiek ćwieka
mi nie zabił. Ale mile połechtał moje literackie kubki smakowe. Skomponował
powieść ciekawą, wciągającą i nieco zwodniczą. Dla tych, którzy lubią myśleć, a
czasem, trochę się odmóżdżyć.
Tytuł: Dreszcz
Autor: Jakub
Ćwiek
Wydawca:
Fabryka Słów, 2013
Stron: 285
Dziękuję
Wydawnictwu Fabryka Słów za egz. do recenzji.
Krzysztof
Chmielewski
Komentarze
Prześlij komentarz