Wywiad ze Stefanem Dardą (dla serwisu PortalKatowicki.pl)

Wywiad ukazał się 2.11.2013 r w serwisie Portal Katowicki.pl (polecam) pod tytułem: Horror nie taki straszny... wywiad ze Stefanem Dardą. 

Przeklejam na bloga czym inicjuję dział WYWIAD. Niebawem kolejne teksty!

Krzysztof Chmielewski: Zawsze mam problem z tym, by zacząć wywiad. Kołacze się mi w głowie pewna myśl. Debiutowałeś w roku 2008, masz cztery powieści na koncie plus audiobooki, piąta się pisze, jest też kilka opowiadań rozsianych tu i tam. Posiadasz rzeszę fanów, których widać na portalach literackich i społecznościowych... Jak to jest być pisarzem? Jak się czujesz, jako prozaik o znaczącej pozycji, wśród autorów powieści grozy?
Stefan Darda: Generalnie czuję się dobrze i tego stanu rzeczy nie rozpatruję w kategoriach mojej pozycji jako autora. Ważne jest natomiast dla mnie to, że gdy debiutowałem wydawało się, że groza, ta nasza rodzima, jest trochę w odwrocie. Oczywiście, byli autorzy, którzy wydawali powieści grozy na czele z Łukaszem Orbitowskim, natomiast jakoś można było odnieść wrażenie, że groza na naszym rynku dostaje lekkiej zadyszki.
Coś się zmieniło przez ostatnie pięć lat, ale nie chciałbym sobie przypisywać jakichś zasług związanych chociażby z nominacją Domu na wyrębach do nagrody im. Janusza Zajdla, najbardziej znaczącego wyróżnienia jeśli chodzi o literaturę fantastyczną w Polsce. Po prostu zapewne tak się szczęśliwie złożyło, że wtedy coś w świecie polskiej grozy zaczęło wrzeć, coś zaczęło dojrzewać. Okazało się, że jednak można się przebić z tego typu literaturą. Wielu z tych, którzy się zastanawiali, wahali nad tym, czy warto w tym kierunku podążać, zaczęło tworzyć powieści, opowiadania... Nie chcę oczywiście przywłaszczyć sobie miana osoby, która była swego rodzaju katalizatorem...


K. Ch. Ale jakoś się to zbiegło w czasie...
S.D. Jakoś to się zbiegło i bardzo jest mi miło; nie ma znaczenia, ile w tym mojej zasługi, bo rzecz jasna są inni autorzy i my wszyscy razem próbujemy ten wózek pchać. Całkiem niedawno, w Krakowie, na festiwalu Kfason (czyli Krakowskim Festiwalu Amatorów Strachu, Obrzydzenia i Niepokoju) wspólnie z Michałem Gackiem, Dawidem Kainem, Kazkiem Kyrczem i Michałem Stonawskim podjęliśmy decyzję i ogłosiliśmy publicznie, że zostaje ustanowiona nagroda polskiej literatury grozy. Tego tej pory nie było, ale w chwili obecnej jest już tylu polskich autorów, tyle książek, antologii o tak szerokim spectrum, takim rozgałęzieniu: od gore, przez bizarro, klasyczny horror aż po grozę (jak ją nazywam) realistyczną, że uznaliśmy, iż potrzebny jest kolejny impuls do rozwoju. I stąd pomysł na tę właśnie nagrodę, która jesienią przyszłego roku, też w Krakowie na festiwalu Kfason, zostanie przyznana po raz pierwszy. Chcielibyśmy, żeby było to wyróżnienie imienia Stefana Grabińskiego, czyli faktycznego prekursora polskiej grozy. Mamy nadzieję, że to się uda i że ta nagroda dodatkowo i skutecznie wesprze wysiłki autorów, by literatura grozy była coraz szerzej czytana, coraz bardziej popularna.

K.Ch. Dobrze słyszeć o takich inicjatywach. Odnoszę wrażenie, że literatura grozy, szczególnie polska, była zawsze traktowana troszkę po macoszemu. Był boom na fantastykę, mamy wielkich, prężnie działających wydawców, ale horror gdzieś tam się chowa. W latach 90-tych, kiedy ja dopiero zaczynałem składać litery, furorę robiły kieszonkowe wydania powieści grozy ukazujących się nakładem takich oficyn, jak PhantomPress czy Amber. Jednak mimo iż mówi się, że horror się w Polsce odradza, że będzie nagroda, to dalej tego typu literatura jest niszą. Bywa traktowana jako gorsza.
S.D. O tym także mówiliśmy na panelu poświęconym teraźniejszości i przyszłości literatury grozy w Polsce. I jedną z takich konkluzji, z którą właściwie wszyscy się zgodziliśmy jest to, że my, jako twórcy literatury grozy, na wszystkie imprezy fandomowe typu Pyrkon, Falkon czy na Polkonach, które się odbywają co roku w innym mieście, owszem, byliśmy zapraszani, mieliśmy swoje punkty programu, ale zawsze byliśmy z boku, tak trochę na doczepkę. Dużo większą popularnością cieszy się tam manga, gry komputerowe, cosplay, natomiast nawet na spotkaniach z dosyć popularnymi autorami rzadko pojawiało się wielu słuchaczy, a osoby na konwencie często nie były odbiorcami naszej literatury. Ta nisza jest zbyt wyraźna, głęboka, by wciąż w niej trwać. Nie chcę tu w żaden sposób antagonizować fandomu z fanami grozy, bo nie tędy droga. Jeśli tylko będziemy zapraszani, dalej zapewne będziemy jeździć na imprezy tego typu, natomiast dojrzeliśmy – jako autorzy polskiej grozy i osoby, które o niej piszą – do tego by spróbować stworzyć własne imprezy. I taka właśnie impreza była w Krakowie 19 października bieżącego roku i faktycznie odwiedzili ją ludzie, którzy byli żywo zainteresowani tematem i tym, co chcieliśmy powiedzieć. Były trzy równoległe bloki tematyczne, licznie odwiedzane prelekcje, panele dyskusyjne, cały czas coś się działo... Mam nadzieję, że kolejne lata będą równie interesujące.

K.Ch. Mówimy w tej chwili o stanie polskiej literatury grozy. Pomówmy o Twojej twórczości. Czytając przedmowy do Domu na wyrębach i Czarnego Wygonu, oprócz podziękowań skierowanych do osób, które odegrały pewną rolę podczas procesu tworzenia, którym coś zawdzięczasz, znajduję ogromną pokorę, dystans w stosunku do tego jak się tworzy, do tego co się tworzy i jakby obawę przed tym, jak zareaguje czytelnik.
S.D. Autor nigdy nie jest pewien tego, czy nowa książka się spodoba. A jeśli wkracza na taką ścieżkę, że wydaje się mu, iż stworzył arcydzieło, to jest albo grafomanem, albo jest bardzo zadufany w sobie. Nie ma przepisu na bestseller. Autorowi może się wydawać, że jego ksiązka jest dobra, że każda kolejna jest coraz lepsza, ale wszystko to ostatecznie weryfikuje czytelnik. Nie ma znaczenia, co pisarz sobie myśli, jeśli odbiorcy nie dadzą się porwać do tego świata, który został przez niego stworzony. Ja zawsze mówię, że bez czytelnika funkcjonowanie autora nie ma żadnego sensu, bo nie pisze się przecież dla wąskiego grona krytyków literackich. Choć dobrze, jeśli opinie krytyków i czytelnika się pokrywają – zwłaszcza jeśli są pozytywne.

K.Ch. Jak długo powstają Twoje powieści? Jak długotrwały jest to proces? Są autorzy, jak Kuczok czy Pilipiuk, którzy wydają jedną lub dwie pozycje rocznie. Podejrzewam, że u ciebie lata publikacji – 2008, 2010, 2012 nie do końca są wyznacznikiem tego, jak długo pracujesz nad każdą pozycją.
S.D. Chyba muszę się zacząć interesować numerologią, bo w moim przypadku ksiązki wydawane są i będą wydawane, przynajmniej jak na razie, w latach parzystych. Może to coś znaczy (śmiech). Miałem nadzieję, że cykl Czarny Wygon uda się zamknąć w tym roku, jednak najprawdopodobniej pojawi się on w księgarniach w pierwszej połowie roku 2014. Średnio moje książki powstają w ciągu jednego roku, natomiast nie chodzi o to, że dzielę sobie pracę na 365 dni... Pisanie powieści to nie jest tylko wklepywanie myśli i słów do komputera. To również coś na kształt pracy koncepcyjnej, poszukiwania u źródeł. Nie tworzę jak maszyna. Czasami jest tak, że przez kilka tygodni nie napiszę ani słowa, bo się zastanawiam, w którą stronę fabuła powinna podążyć i dopiero kiedy jestem na 100% przekonany, że wybór jest dobry, wtedy siadam do pisania. Gdybym codziennie, automatycznie pisał kolejne partie, prawdopodobnie spora ich część wylądowałaby później w koszu.

K.Ch. A wydawca nie ściga? Nie ustala terminów? Słyszałem, że takie warunki współpracy w kilku oficynach się zdarzają.
S.D. Moja współpraca z wydawcą układa się dość harmonijnie. Nie zgodziłbym się na taką umowę, w której byłby zapisany termin przedłożenia tekstu. Mój wydawca rozumie ten punkt widzenia, że lepiej, by książka ukazała się rok za późno, niż dwa dni za wcześnie. Chodzi o to, by postawić na jakość, nie ilość. To nie jest kopanie rowów na plaży. Już prędzej jest to rycie w nieznanym terenie, gdzie można natrafić na wyjątkowy trudną, stawiającą opór materię. Mam taki a nie inny tryb pracy i gdybym go zmienił, to mogłoby to skutkować obniżeniem jakości książek.

K. CH. Czy jest ktoś, kto czuwa nad tym co piszesz? Taka dobra dusza, która wspiera, ale i krytykuje?
S.D. Od dwóch i pół roku jestem zawodowym pisarzem. Nie pracuję na etacie i świadom tego staram się nie obarczać przyjaciół, ani bliskich znajomych, ani rodziny, odpowiedzialnością za to, co robię. Wydaje się mi, że profesjonalista sam rozróżni to, co dobre. Gdy powstawał Dom na wyrębach dawałem oczywiście do poczytania kolejne partie tekstu wąskiemu gronu znajomych, ale przecież nie wiedziałem, że to zostanie gdziekolwiek wydane, bo pewności w przypadku ewentualnego debiutu nigdy nie ma.
W tej chwili raczej pracuję sam i jedyną osobą, która ma wpływ na kształt moich powieści jest profesjonalny redaktor. Jak na razie nie zdarzały się jakieś wielkie różnice zdań jeśli chodzi o kształt fabuły. Wydawnictwo dba raczej o to, by wszystko było spójne, miało ręce i nogi jeśli chodzi o stronę techniczną, ale nigdy nie było sugestii, by skrócić książkę czy ją wydłużyć, bym zmienił fabułę, kogoś uśmiercił.
Staram się pracować sam, bo odnoszę wrażenie, że gdybym za każdym razem pytał o porady czy coś ma wyglądać tak, a nie inaczej, to ktoś mógłby odnieść wrażenie, że szukam po omacku i nie do końca jestem pewien swoich literackich koncepcji.

K. Ch.: Skąd inspiracje i pomysły na powieści? Strzyga, będąca głównym antagonistą w Domu... jest bohaterką dość popularną, natomiast w Czarnym Wygonie mamy motyw klątwy zatajenia. Skąd to się bierze?
S.D.: Stephen King w swojej autobiografii pisał, że w jego umyśle czasami dochodzi do zderzenia dwóch faktów, które łączy na zasadzie "co by było gdyby" w taki sposób, by były ze sobą powiązane. Tak, by z czegoś oklepanego, wyeksploatowanego stworzyć nową jakość. W moim przypadku jest podobnie. Jeśli chodzi o Historię Czarnego Wygonu - jechałem kiedyś ciemnym lasem, właśnie w okresie Świąt Wielkanocnych...

K.Ch. Tak, w Wielki Piątek...
S.D. Potem w Bisach jest też Wielka Niedziela, Wielki Poniedziałek i kolejne dni. To normalne, że co roku są święta. Ale ja jechałem i zastanawiałem się, co by było, gdybym nagle się zgubił, gdybym zjechał gdzieś w bok... Gdybym nagle wjechał do miejscowości (choć daną okolicę znam doskonale), która pojawia się znikąd, która nie powinna tam być... Zacząłem analizować różne koncepcje, stwierdziłem, że w tym pomyśle coś jest i może warto się pokusić o stworzenie opowiadania. Potem, gdy to wszystko zaczęło się mi krystalizować w głowie trochę szerzej uznałem, że to jednak może być materiał na powieść. Jak się okazało, jest to teraz materiał na czterotomowy cykl...

Bonus:



K. Ch. A skąd pomysł na to, by pisać powieści grozy?
S.D. Trzy czynniki splotły się ze sobą, gdy pracowałem nad pierwszym opowiadaniem, które zresztą okazało się pierwszą powieścią, bo rozrosło się z zapowiadanych trzydziestu do ponad trzystu stron. Po pierwsze i chyba najważniejsze, to fascynacja folklorem, etnicznymi klimatami. To się zaczęło jeszcze w czasach moich studiów, kiedy jako muzyk razem z resztą Orkiestry świętego Mikołaja szukałem inspiracji w małych wioseczkach w okolicach Beskidu Niskiego, Bieszczad czy Roztocza, które występuje w cyklu Czarny Wygon. I wtedy, kiedy poszukiwaliśmy muzyki i tekstów do niej, nie wyglądało to tak, że mieszkańcy tych terenów spotykali się z nami, coś tam zaśpiewali i ruszaliśmy dalej, tylko gdzieś tam przy nich przez jakiś czas funkcjonowaliśmy. Siadaliśmy czasem razem przy ogniskach, spotykaliśmy tych, których jest już coraz mniej, tych którzy potrafią niesamowicie opowiadać. Wiadomo, że najbardziej pożądane podczas nocnych opowieści są historie z dreszczykiem. Wtedy chyba zacząłem trochę nasiąkać tą grozą, tym snuciem fabuły. Czasami w recenzjach jest to zauważane, że czyta się moje powieści tak, jakby to były opowieści, gawędy przy ognisku.
Druga rzecz, to moja fascynacja miejscami oddalonymi od cywilizacji. Klub turystyczny, w którego pracach uczestniczyłem jako student, wyjazdy w polskie, słowackie i ukraińskie góry, fascynacja przyrodą, cisza, którą można w głuszy znaleźć... To wszystko sprawiło, że wydarzenia z moich powieści rozgrywają się trochę poza współczesnym, bardzo szybko pędzącym światem.
Trzecia zaś inspiracja to - nie da się ukryć - twórczość Stephena Kinga. W pewnym momencie pozazdrościłem mu umiejętności przenoszenia czytelnika w świat odległy od tego, w jakim się obecnie znajduje. Pamiętam sytuację, która również wydarzyła się w czasie studiów. W pewne południe, jadąc w upalny dzień zatłoczonym autobusem, czytałem Lśnienie. Ciarki przeszły mi po plecach. Zacząłem zastanawiać się, co "ten facet" ma w sobie, że aż tak potrafi czarować słowem. Bo jeśli za pomocą ołówka i kartki papieru potrafi aż tak wpłynąć na czytelnika, to musi to być jakaś magia. Postanowiłem spróbować jej użyć.

K.Ch. Są już cztery powieści, piąta się pisze, audiobooki też się nagrywają. Jakie są kolejne plany na przyszłość? Może coś innego niż horror? Wiem, że tworzyłeś, a może dalej tworzysz (?) poezję... Nie wybiegam za daleko?
S.D. Poezja to zamknięty rozdział, przynajmniej na razie (ale nigdy nie mówię, że już nic nie napiszę, bo los się często śmieje z takich planów). Moje najbliższe zamierzenia to zamkniecie cyklu Czarny Wygon, a także wydanie zbioru moich opowiadań – prace nad nim są już na ukończeniu. To są plany minimum na przyszły rok.
Będzie powstawała książka nawiązująca do Domu na wyrębach. Nie może to być kontynuacja w ścisłym tego słowa znaczeniu (ci, którzy czytali, zapewne wiedzą dlaczego), ale od dawna nosiłem się z zamiarem napisania czegoś takiego. Książka nie powstała wcześniej, bo musiałem sam sobie udowodnić, że potrafię też poruszać się w nieco innej stylistyce, więc zająłem się wspomnianym cyklem. Nie chciałem też, by przylgnęła do mnie łatka, jakobym pisał wszystko w odniesieniu do pierwszej powieści. Teraz spokojnie mogę się brać do pracy i opowiedzieć historię m.in. Huberta Kosmali i innych postaci, które czytelnicy mogli już poznać. W planach mam także powieść, której fabuła będzie rozgrywać się w Przemyślu, a więc w mieście, w którym obecnie mieszkam, niemniej jednak to już są dość odległe plany.

K. Ch. Czyli pozostaje nam już tylko cierpliwie czekać. Dziękuję bardzo za poświęcony czas.
S.D. Również dziękuję.
Zapraszam na stronę autorską 

Oraz na stronę Portalu Katowickiego

Krzysztof Chmielewski 

Komentarze