Po długiej przerwie...
wracam do pisania.
...
Osobliwa
książka. Z jednej strony świetna, z drugiej – mocno przeciętna. Przemek Angerman
zabiera nas w szaloną, z lekka ironiczną podróż po wszechświecie. Po uniwersum,
które wydaje nam się równocześnie nierealne i mocno zakorzenione we
współczesności oraz w obecnych bolączkach ludzkości. To kpina i historia na
serio, opowieść z morałem i bez. Doprawiona szczyptą niedbalstwa.
Przez
kosmiczne i mentalne bezdroża tudzież labirynty prowadzi nas Richard Zonga, któremu
tajemniczy Rodney Cullack wyjawił, że nikt we współczesnym świecie nie jest
sobą… a został… no właśnie tego nie zdradzę, bo choć pomysł nowy nie jest, to
jego realizacja wyszła całkiem przyzwoicie.
Nasz tajny
agent będzie rozwiązywał tajemnice wszechświata, walczył o przetrwanie i
zastawiał pułapki. Uwikła się w aferę większą niż Watergate, umowy śmieciowe i
efekt cieplarniany w jednym. Tyle względem zdradzania treści książki.
Choć sama
fabuła stanowi zlepek zarówno oczywistych (w tym też banalnych) jak i z lekka
zaskakujących zwrotów akcji, całość wypada całkiem nieźle. Znów działa zasada,
której przy lekturze staram się trzymać, a mianowicie: „nie jest ważne o czym
się pisze, ważne jak!”. Tożsamość Rodneya
Cullacka jest więc pozycją po którą można sięgnąć, ale nie trzeba. To
pozycja jedna z wielu, która niektórych rozbawi, innych znudzi, a kogoś zapewne
zachwyci. Moje odczucia wobec tej książki można zamknąć właśnie w tych trzech
uczuciach. Równocześnie.
Intrygująca
jest przede wszystkim sama wizja świata. Angerman wykreował uniwersum pełne
sprzeczności, które o dziwo niemal idealnie pasuje do czasów obecnych. Wszechobecna
inwigilacja, dzięki której jednostki nadrzędne śledzą niemal każdego, nie jest
niczym nowym. Doświadczamy tego od wielu lat i to nie tylko ze strony polityków
czy agencji wywiadowczych, ale nawet wielkich koncernów i firm usługowych.
Paranoja. Również środki i sposoby działania propagandy, aparatu nacisku,
systemy kar i nagród jakie autor przedstawił, niewiele różnią się od tego, z
czym stykamy się na co dzień lub w telewizji.
Jedynym, co
nie czyni świata głównego bohatera niejako nową Oceanią, miejscem, gdzie władza
– zwana Matką – wie wszystko i o wszystkich jest konsumpcjonizm, pchający
rzesze istnień ku autodestrukcji.
Najwięcej
uwag krytycznych mam przede wszystkim – i jak zawsze – w kwestiach języka. Podczas
lektury odniosłem wrażenie, że autor „pozwala sobie na zbyt wiele”. Dialogi
chwilami przesycone są niewyszukanymi wulgaryzmami, styl jest niedbały…
rozumiem stylizacja… ale jakoś tak zalatuje kiczem i zdaje się być nieco na
wyrost. Sceny erotyczne, których kilka się napatoczyło subtelnością nie
ociekają, przypominają raczej średniej klasy porno. Bez polotu i wyczucia.
Warstwa
językowa, tak dialogi jak opisy, wypada nierówno. Raz dostawałem po oczach
sformułowaniami wybitnie dyletanckimi, do bólu sztampowymi, innym razem nie
można się było oderwać. Zastanawiam się nad tym, czy autor aby nie potraktował
swojej debiutanckiej powieści trochę po macoszemu. Ewentualnie, czy nie
naczytał się zbyt wiele Jakuba Ćwieka, któremu też zarzuciłbym niedbały
stosunek to komponowanych przez siebie treści. Rokendrol i do przodu prawda?
W aspekcie
pozajęzykowym, spoglądając na sam pomysł i jego realizację – Angerman wypada
przyzwoicie. Świat jakie stworzył budzi ciekawość, sporo też w nim aluzji
społeczno-politycznych, które bardziej uważny czytelnik powinien wyłapać (jak
choćby nawiązanie do konfliktu w Rwandzie)… Niemniej zbyt wiele tu swobody
językowej, nieuwagi, zgryzów, niechlujstwa, bym czuł, że przeczytałem na prawdę
dobrą książkę. Ot, kolejna jednorazówka na półce.
Sięgacie na
własne ryzyko, ale nie sądzę, byście byli rozczarowani.
Przemysław
Angerman
Tożsamość Rodneya Cullacka
Uroboros,
2014
Dziękuję wydawcy za możliwość przeczytania powieści.
Komentarze
Prześlij komentarz