Misjonarze z Dywanowa - polski Szwejk na misji w Iraku

Self-publishing traktuję zazwyczaj z góry. W czasach gdy „książkę” (w formie fizycznej, bo z literaturą ma to niewiele wspólnego) może sobie wydać każdy, natłok wszelkiej maści publikacji wymusza ostrożność i powątpiewanie. A jednak w zalewie grafomańskich wypocin można natrafić treści ciekawe, ożywcze, przywracające wiarę w tych autorów, którzy działają na własną rękę. Misjonarze z Dywanowa pióra Władysława Zdanowicza są właśnie taką pozycją.

Przyznam szczerze, iż nie spodziewałem się, że napiszę o tej książce tak pochlebną recenzję, ale stało się. Za chwilę przeczytacie słowa... uznania. Zmieniłem zdanie o całe 180 stopni (no, może 179) już po pierwszych kilkunastu stronach. Uśmiech politowania, zmienił się na śmiech radosny i beztroski.

Po kolei...



Osobliwy tytuł nieprawdaż? Już tłumaczę – "misjonarz", to żołnierz, który jedzie na misję stabilizacyjną (w tym wypadku – Bliski Wschód), Dywanowo zaś, to „spolszczona” nazwa miasta Diwanija (chyba nic nie przekręciłem). Jeśli spodziewacie się sporej porcji wiedzy, na temat tego jak wygląda polska armia, a przynajmniej chcecie zobaczyć to, czego nie pokazują media, myślę, że nie poczujecie się zawiedzeni. Realia opisywane przez Zdanowicza raczej nie odbiegają znacznie od rzeczywistości, choć tu i tam zastosowano zabieg znany powszechnie jako hiperbola. Niemniej - realizm pełną gębą. Szweje gadają jak szweje, generały jak generały i autochtoni... strzelają z moździerzy.

Wyraźna jest inspiracja Przygodami dobrego wojaka Szwejka Jarosława Haszka, z czym zresztą autor się nie kryje. Pełny tytuł powieści brzmi: Misjonarze z Dywanowa, czyli polski Szwejk na misji w Iraku (część I - Pinky, czyli nowicjusz). Ładnie, kształtnie, bez owijania w bawełnę. Choć jest mało chwytliwy i średnio zachęcający, gwarantuję, że zwartość powieść ma przednią.

Zdanowicz wziął jednak tylko sam pomysł niezdarnego żołnierza i umieścił stworzoną przez siebie postać we współczesnym świecie. Właściwie wpływ Haszka się tu kończy, choć puryści i krytykanci zapewne znaleźli by więcej szczegółów. Postać szeregowego Piotra Leńczyka pojawia się na horyzoncie dopiero po serii niefortunnych zdarzeń, jakie będą miały miejsce w pewnej jednostce wojskowej. Pomysł trochę przekombinowany, ale opracowany z należytą starannością. Jest dobrze. Więcej niż dobrze.

Leńczyk jako fajtłapa, tak jak niegdyś Szwejk, wypada niezwykle autentycznie. Co prawda niektóre dialogi i perypetie głównego bohatera są tak przejaskrawione, że ciężko je skomentować inaczej niż wymownym milczeniem, to jednak nasz lebiega, co jakiś czas odznaczy się nie lada inteligencją. Tu i tam błyśnie intelektem, którego nie powstydziłby się nie jeden jego przełożony.

Władysław Zdanowicz skomponował powieść z ciekawie zarysowaną fabułą, wciągającym początkiem i serią nieprawdopodobnych zwrotów akcji. O dziwo, właściwie wszystko wygląda naturalnie, niewymuszenie. Nie ma tu raczej tzw. "waty słownej", wypełniacza. Całość jest niemal nienaganna. Oczywiście pojawiają się sceny i dialogi nudne lub po prostu głupie, jednak znajdują się w zdecydowanej mniejszości. Jak w każdej dobrej powieści.

Niebanalny humor, subtelny to znów rubaszny, czasem kwaśny, to znów wywołujący spazmatyczny śmiech, absurdy polskiej ( i nie tylko) rzeczywistości, parodie, groteska, wszystko to miesza się ze sobą tworząc collage łączący realizm z konfabulacją, które nie powstydziliby się wytrawi satyrycy. Cieszą też ukryte cytaty, m.in. z Kabaretu Starszych Panów.

Misjonarzy z Dywanowa polecam bez cienia wątpliwości. Jeśli szukacie dobrej komedii (lekko sensacyjnej i zmilitaryzowanej), interesującej trawestacji Szwejka lub zwyczajnie pozycji, która umili Wam czas, sądzę, że traficie w przysłowiową dziesiątkę. Albo przynajmniej w okolicy ósemki. Niebawem recenzje kolejnych części (tak jest ich więcej), które, mam nadzieję, okażą się równie dobre jak tom pierwszy. No i powoli biorę się za kilka kolejnych tekstów!


Misjonarze z Dywanowa, czyli polski Szwejk na misji w Iraku (część I - Pinky, czyli nowicjusz).
Władysław Zdanowicz

Krzysztof Chmielewski

Komentarze