"Demony..." Przechrzty po raz czwarty. Dobrze, ale bez rewelacji

Czwarta część cyklu o Aleksandrze Razumowskim, o dziwo, trzyma w napięciu. Spodziewałem się raczej zapchajdziury, popeliny stanowiącej kontynuację serii, ale bardzo miło się zaskoczyłem. Rzecz jasna, nie ma tu właściwie niczego nowego lub też niczego, czego uważny czytelnik by się nie domyślił, niemniej Przechrzta w dalszym ciągu, niezwykle umiejętnie wciągał mnie do świata Rosji (o przepraszam, ZSRR) z II połowy lat 40-tych.

Całość prezentuje się przyzwoicie, jest mrok, bieda, wszechobecny syf i degrengolada społeczna, nierówności klasowe (mimo komunizmu) i śmierć na każdym rogu. Wszystko to sprawia, że Demony czasu pokoju czyta się wyśmienicie.

W rzeczywistości bajzel, jaki trwał podczas wojennej zawieruchy nieznacznie tylko udało się uprzątnąć, a już kolejne problemy majaczą na horyzoncie. Mamy rok 1947, front wschodni załamał się dwa lata wcześniej, III Rzesza upadła, a do mateczki Rosji wracają żołnierze i… wypuszczeni z łagrów. Razumowski ma za zadanie uspokoić sytuację w kraju, opanować chaos, jaki spowodował napływ wszelkiej maści kryminalistów i typów spod ciemnej gwiazdy objętych przymusową amnestią. Robi się coraz ciekawiej…



Kilka kwestii się rozwiązuje, kolejne trybiki zaczynają pracować w coraz to bardziej złożonej maszynerii, pojawiają się nowe, niebezpieczne, czasem zadziwiające wątki. Jednak Razumowskiemu kolejne „sukcesy” jakoś za łatwo przychodzą. To taki a’la superhiroł, którego nie imają się kule przeciwnika i który wykaraska się każdej zasadzki. W myśl zasady „zabili go i uciekł”, dzielny oficer Wojennej Rozwiedki prze na przód, zawsze o kilka kroków (lub krok) przed swymi antagonistami (czasem za, ale szybko nadrabia straty).

Nietykalny nie jest, zdradzę Wam, że co najmniej raz wyląduje na szpitalnym łóżku o włos uniknąwszy śmierci, ale to przecież też nic nowego. Mimo iż całość czyta się świetnie, to jednak powoli robi się to nudne i coraz mniej zabawne, by nie powiedzieć – nierealne. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę zawartość jego krwi. W pewnej scenie odczułem też swoiste deja vu i w głowę zachodzę, gdzie już to wcześniej widziałem… Nie daje mi to spokoju.

Kolejne kilkaset stron perypetii (bądź przygód, zależy jak na to spojrzeć) Razumowskiego czytałem z lubością zmieszaną z lekkim (ale jednak) znużeniem. No bo ile można. Choć cenię Przechrztę za lekkość frazy, za umiejętne operowanie makabrą i turpizmem (jakże mroczne i nieprzystępne są realia tamtych lat…), to chciałbym, żeby mnie czymś zaskoczył w kolejnym tomie. Bo ten się pojawi, nie było happy endu, nie było smutnego zakończenia, a jedynie zapowiedź kolejnego starcia…

Adam Przechrzta
Demony czasu pokoju
Fabryka Słów, 2015

Stron: 529

Komentarze

  1. Od dłuższego czasu planuje się za niego zabrać ale nigdy jakoś mi się to nie udaje.

    Nominuję ten blog do Liebster Blog Award " :)
    http://www.comysleo.pl/2015/04/liebster-blog-award-druga-nominacja.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś znajdziesz czas ;)
      Za nominację dziękuję! Przyjrzę się temu niebawem!

      Usuń

Prześlij komentarz