Recenzja: Michał Witkowski "Barbara Radziwiłówna z Jaworzna-Szczakowej


Niedawno zakończyłem lekturę Murów Hebronu Stasiuka z myślą, że dawno nie czytałem tak wulgarnej, bezecnej i obrazoburczej powieści… Po tym jak przekartkowałem Barbarę Radziwiłłównę z Jaworzna-Szczakowej Michała Witkowskiego – zmieniłem zdanie.

To książka bezwzględna wobec wszystkiego czego się tknie. Bluźni, kłamie, przekręca, wyzywa… Witkowski depcze rzeczywistość. Ale nie po to jedynie, by ją zniszczyć… ograbić z wartości… zdesakralizować… Robi to także po to, byśmy popatrzyli na świat bardziej obiektywnie, mniej katolicko, mniej zaściankowo, mniej polsko…

Bohaterem jest właściciel lombardu – Hubert, bardziej znany w okolicy jako Barbara Radziwiłłówna. Prowadzi on swój przybytek sprawnie, przynajmniej na pozór, skupując wszelakie dobra od biednych ludzi. Uchodzi za okolicznego mafiozo, ma do pomocy dwóch tępawych osiłków… z resztą, niewiele głupszych od niego. Jego wizja świata – w końcu odnieść sukces. Powoli, stopniowo, grosik do grosza i będzie kokosza, grosik do grosika, będzie kumplem Janosika… Bo i licznych watażków też ten pan zna.

Jest bajerantem. Ponoć potomkiem samego Wampira z Zagłebia, który przeleciał jego matkę, ale nie zabił… Bo to sąsiadka była. Posiada fiata, małego, marki 126 p. Ma zegarek – z kalkulatorkiem. Jego życie składa się z cienkich grepsów, konfabulacji…

Maria Janion po lekturze tej powieści pisała, że to o kolekcjonerze z czasów naszego przełomu kapitalistycznego. Właściciel lombardu gromadzi skarby i śmiecie… No właśnie. Hubert jest nieszczęśliwy. Za każdym razem, gdy wykona ruch, musi się cofnąć o dwa pola. Jego sposób myślenia, nie potrafił się przystosować do nowych czasów i nowej rzeczywistości. A ona ma wymagania. Którym on nie potrafi sprostać. Prowadzi rozliczne interesy – salon wideo, budkę z zapiekankami… truje go konkurencja na kiełkującym rynku, kombinatorstwo, oszczędzanie na wszystkim na czym tylko można… Niepohamowana chęć posiadania.

I to widać. Opowieść, strona po stronie, staje się coraz bardzie chaotyczna. To magazyn myśli, słów, zdań, podtekstów, aluzji, krzyków i kompleksów. Tak jak zdegenerowani biedni pijacy przynosili swe graty do lombardu, tak Witkowski, frustracje i fascynacje wynikające z obcowania z rzeczywistością, znosił na karty powieści.

Jak napisała Janion, Śmiecie zalegają całą Polskę Śmieciowata jest też wyobraźnia narratora… no właśnie. III RP była i jest wysypiskiem śmieci. Starych, niedokończonych, opustoszałych budynków, zapijaczonych melin, rdzewiejących, ohydnych budek z jedzeniem (też śmieciowym), lokali żywcem wyjętych z lat 70-tych…

Telewizja kłamie, radio kłamie. Co krok. Oślepia i ogłusza nas wrzask przestrzeni. Syf informacyjny, zerowe poczucie gustu, estetyki pracy, miejsca, czasu i akcji. wieża Babel nowego społeczeństwa, kultury, filozofii i religii.

Polska pełna jest wraków ludzkich. Tych, którym PRL jawi się jako raj utracony. Czas i miejsce, gdzie każdemu było dobrze i przytulnie, a teraz jesteśmy zżerani przez wolny rynek, wolnych ludzi i skazani na wolne – umieranie.

Pewna lekka nostalgia przeplata się z ironią, śmiechem, szyderstwem i współczuciem. I gniewem. Za to, że śmieci się nie uprząta. Ani fizycznie, ani w myśleniu. Co z tego, że postawimy nowe bary, nowe bloki, skoro będą z tektury, prefabrykatów. Będą szpetne, masowe i plastikowe jak kubeczki z przyautostradowych knajp… Co z tego, że nauczymy się korzystać z telefonów komórkowych, skoro dalej będziemy tak zakłamani, pazerni i kłamliwi. Bo tacy są ludzie. Nie tylko Polacy. Ale ich najlepiej znamy. Jako bandę konformistów, hipokrytów , złodziei i … obrażać można długo.

Jasne, że obraz się zmienia.  I że zawsze widzimy tylko złe strony. Ale transformacja systemu – i politycznego i mentalnego – to proces bardzo powolny. A Witkowski, w chaosie myśli, bluzgów i trafnych uwag, na siłę chce proces ten przyspieszyć. I częściowo mu się to udało. Mnie kilku rzeczy nauczył. Pokazał śmieszność pewnych postaw, roszczeń, myśli.

Szokował Lubiewem, które stanowi, oprócz opisywanej właśnie, jedyną jego książką, jaką czytałem. Uderzała jak obuchem. Tu – świat przedstawiony działa podobnie, gdy się z nim zderzyć. Wątki homoseksualne też się tu pojawiają… Wszak Hubert nowi perły… No i jaki ma pseudonim. I przymila się do Saszy, z rezerwą, ale dostrzega się to… Te prześwity. Ale to nie ważne. To gra z czytelnikiem.

Problem w tym, że nie do końca swój zamysł realizuje. A przynajmniej tak mi się wydaje, że to był jego zamysł – zmusić nas do myślenia. W pewnej chwili autor gubi się. a może to ja się zgubiłem jego bełkocie. Mniej więcej w połowie powieści coś takiego się dzieje, ze znika – jeśli to możliwe – linearność Barbary Radziwiłłówny. Pojawia się taniość, lanie wody, zapchajdziura. Bełkot logiczny traci impet. I cała powieść nie robi już takiego wrażenia jak jeszcze trzydzieści stron wcześniej.

Witkowski bawi się z nami. Igra z naszym poczuciem smaku, estetyki. No bo po kiego grzyba zakłamany właściciel lombardu, okradający własną ciotkę i plujący ludziom w twarz , idzie na pielgrzymkę do Lichenia… Że jemu się Matka Boska objawiła i doradziła, że dzięki temu będzie miał farta w interesach…? Sprawdza ile wytrzymamy. Czy podejmiemy dialog z nim, samym sobą, otoczeniem.

Groteska, burleska miesza się z kpiną i chamstwem. Talent z siłowaniem się z nim. Swoboda z przymusem. A jednak warto tu zerknąć.


Tytuł: Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej
Autor: Michał Witkowski
Wydawca: W.A.B.
Stron: 260
Powieść


Krzysztof Chmielewski

Komentarze