Recenzja: Wojciech Kuczok "Poza światłem" (W.A.B., 2012)


Przeczytałem większość tego, co Wojciech Kuczok napisał. Wiersze z pierwszego tomiku (wydane przez FA-art.), trzy tomy opowiadań (dwa pierwsze nakładem Zielonej Sowy, trzeci W.A.B.), dwie powieści (W.A.B.), kompilacje, antologie… Rozrzucone tu i ówdzie teksty. Ale ta książka jest inna. Taka sama ale inna. Bo już na okładce, na jej czwartej stronie, widnieje informacja sprzeczna jak cała jego literatura. Że to same fakty. To, co robi gdy nie pisze. A zarazem zmagania z literaturą, życiem, przeznaczeniem. Fatum? Być może. Chyba, że autor znów bawi się czytelnikiem, zwodzi i chowa się między zdaniami.

Odnoszę wrażenie, że najnowsza książka pisana jest w złości. W złą godzinę i na przekór. Mnóstwo w niej agresji, krytyki wobec rzeczywistości. I frustracji. Nie wiem z czego to wynika. Relacje bohater-świat, opisane w Poza światłem różnią się od tych z Gnoju czy Senności. Może tylko mi się zdaje… Bo to nie do końca powieść, a coś na kształ raptularza, dziennika… Pamiętnika… Są mniej literackie, mniej swobodne. Ale wyraziste, jakby autor dał nam do zrozumienia, że koniec z przesłuchaniami.

Ma dość i kategorycznie odmawia dalszej współpracy. No i opis osobistych spraw, tych, które sam oficjalnie takimi nazywa, jest rzeczą ostateczną. Po tym nie ma już nic. Z resztą, czego by Kuczok nie napisał, i tak krytycy doszukiwać się będą autobiografizmu lub chociaż autobiografizowania. Ja też, bo od czasów debiutu powieściowego, to piętno snuje się za nim i snuć się będzie.

Co znajdziemy w treści? Powieść (o ile można to tak nazwać), dzieli się na dwie części. I każda z nich ma swojego autora. Pierwsza – dotyczy podróży po miastach Europy. Tu właśnie spotykamy Kuczoka zrzędliwego, Kuczoka niesmacznego. Takiego, który narzeka, irytuje się i wyklina.

Wyrzeka się poniekąd tego co Polskie, przede wszystkim miastowe. Obezwładnia go przepych zachodu i melancholia wschodu. A Rzeczpospolita mierzi, odstrasza i ciąży mu niemiłosiernie.  Fascynuje go Berlin i Poczdam. Konfrontuje tam zastane realia z tym, co dzień w dzień obserwuje w Chorzowie i Katowicach. Zachód jest czystszy, sprawniej zarządzany, ładniejszy, logiczny. Wydaje się być lepszy. Wschód i południe Europy – Ukraina i Rumunia, też mają miejsce w jego sercu. Z resztą, nie tylko one. Południe Polski, to całkiem skrajne, górzyste, też góruje nad pozostałymi rejonami.

Autor musi współistniej z naturą. Ona go ciągnie do siebie. Ta prawdziwa. Nie przetworzona przez człowieka. Ta go dusi, dławi i terroryzuje. Jest bezosobowa, bez smaku, koloru i kształtu. Spotworniała, gangreniczna i promieniotwórcza.

W drugiej części, schodzimy pod ziemię. I wysoko ponad poziom morza. Uciekamy od problemów, trosk, rodziny… Ludzi… To miejsce, gdzie autor jest wolny od tego wszystkiego. Od ojca, który ponoć bał się jaskiń (i brudu). Właśnie… od niego autor nigdy się nie uwolni. Od tego, że w oczach rodzica zawsze będzie zdechlakiem. Nawet wtedy, gdy w czymś będzie lepszy. Starczy cytat:

„ Pamiętam pierwszą wizytę w jaskini – to była Mylna w Tatrach. Miałem dziesieć lat. Po raz pierwszy w życiu widziałem, że ojciec jest przerażony. Chciał jak najszybciej wydostać się na powierzchnię… […]
Wielce prawdopodobne, że moja pasja podziemna wzięła się z potrzeby znalezienia schronu przed natrętną obecnością ojca….”

Pod ziemię Kuczok ucieka od życia codziennego, szarości Górnego Śląska, Warszawy i innych wielkich metropolii, w których nawet oddychać się nie da. Tam gubi zasięg, nie ma kontaktu z nikim z wyjątkiem przyjaciół i własnych myśli. Nawet Google Earth go nie znajdzie. Jest całkiem sam, sobą, z sobą. Ładuje akumulatory, by znieść ogrom istnienia.

Opisuje swoje pasje, odkrycia, fascynacje… Można utonąć w wywodach jaskiniowych, w pięknych, okrągłych słowach. Może tu, autor znajdzie woje ujście… Tu jeszcze będzie poletko do uprawy?

Dowiadujemy się o nim rzeczy ciekawych. Między innymi tego, iż jest daltonistą. To by tłumaczyło brak kolorów w Gnoju i innych, choć nie wszystkich, tekstach.

Objawia też kolejne fobie… ale o nich, gdzie i kiedy indziej… Nie zdradzę wszystkich asów z rękawa autora. Choć i tak pewnie sporo przegapiłem…

Wszystko to w chaosie. Znów do głosu dochodzi polifonia wypowiedzi. Urywki znaczeń, notatki na kolanie, niesforne myśli ujarzmione i spisane… Wyciągnięte z zapisków podróżnych, z otchłani pamięci… Skojarzenia, wspominki i opinie zakrawające na pewność.

Kuczok spowiada się nam poniekąd. Znów część grzeszków zataja, przekształca. Jak to literat. Ale usilnie pragnie dam nam do zrozumienia, że to już chyba ostatnie co może napisać. I chce. Przynajmniej w tej chwili.

Doprawdy nie wiem, co sądzić o tej książce. Chcę i nie chcę (nie mogę?) wierzyć, że to prawda. Chcę i nie chcę wierzyć, że wplata tu swe fikcje, jak wcześniej w konfabulacje wplatał siebie.
Tak czy inaczej – da się to czytać i nie da. Ocenę pozostawiam Wam, Czytelnicy.

Autor: Wojciech Kuczok
Wydawca: W.A.B., seria: Terra Incognito, 2012
Stron: 149

Ocena: 7/10

Krzysztof Chmielewski

Komentarze