Recenzja: Andrzej Stasiuk "Mury Hebronu"

Uwaga uwaga!
Ta recenzja bierze udział w konkursie dla blogerów : Czytanie: 802% normy!
Informacje o konkursie znajdziecie tutaj!
http://www.koobe.pl/121,a,konkurs-dla-blogerow.htm

Trzymajcie kciuki za Kanciapę!



Mury Hebronu to moje pierwsze moje spotkanie ze Stasiukiem. No i jego pierwsza książka. Tyle łatwiej w moim mniemaniu, że nie muszę się bawić w porównania, opis ewolucji języka (jeśli nastąpił) i świadomości twórczej. Od teraz, co jakiś czas, będę go czytał po kolei, bo… dobry jest skubaniec… Spodobał mi się. Operuje językiem brutalnym, mocnym, a zarazem niezwykle delikatnym, obrazowym i uwierającym.

Debiut powieściowy tego autora czyta się „z zapartym tchem”, że użyję recenzenckiego banału. Gdy tylko przyzwyczaić się do wulgarnego języka, który co delikatniejszych może zniechęcić, ukaże się nam proza wysokich lotów. Bezpretensjonalna, bezpruderyjna i żywa. Ze wszech miar godna polecenia.

Stasiuk pisze swobodnie, bez oglądania się za siebie, bez poprawności, z kpiną i przekonaniem, że tworzy coś, co czytelnika oburzy i wciągnie równocześnie. Pisze po swojemu, nie przejmuje się tym, co na kartach powstaje i jakie to pociągnie za sobą skutki.

To, jak zapewne wiecie (albo i nie), relacja z życia w zakładzie karnym. W rzeczywistości odstawającej od tej, którą, jak się nam wydaje, znamy. To nie „pączki u cioci” jak mówią bohaterowie. Poznamy grypsujących, frajerów, cioty… Metody pracy na skowerni… Wypijemy litry gołdy, czaju, wypalimy setki papierosów. Zwiedzimy cele przechodnie, izolatki, pokoje przesłuchań, meliny… 

Więzienie przeraża. To dżungla, w której panuje prawo silniejszego. Słabi zostają niewolnikami seksualnymi, kapusiami… istotami bez wartości, bez udziału w życiu „kulturalnym” ośrodka. Agresja, przemoc, gwałt, oszustwa, twarde zasady „kastowości” społeczności więziennej, mafia, korupcja – wszystko składa się na realia Murów Hebronu. Nie ma ratunku dla słabych. Raz pękniesz… i będziesz mięczakiem dla wszystkich. Na zawsze. W kiciu i poza nim. Musisz bez mrugnięcia okiem bić, poniżać, cierpieć. Nie wolno okazać słabości. Nawet wobec klawiszy i śledczych nie można odsłonić podbrzusza. Nawet pałka nie powinna zmusić do zakapowania „kolegów” czy przyznania się do winy.

To inny świat, inne życie. To twierdza, niezdobyta, a jej muru są nie do skruszenia. Mury z serc i zasad. Twardych i zimnych jak granit. To też świątynia. Co tłumaczy tytuł…

Podobny obraz świata, z perspektywy celi i bycia poza nią, pokazał Stanisław A. Kaczor w powieści Przez kraty do zrozumienia. I tu więźniowie byli katowani i poniżani przez służbę więzienną. Ale on, bo to powieść autobiografizująca, chciał się zmienić i z przestępcy stał się dobrym człowiekiem, „wzorowym obywatelem”.

Dla bohaterów Stasiuka – ratunku nie ma. W tym bagnie siedzi się już do końca życia. Chyba, że się jest frajerem. Każdy, kto decyduje się na życie z kradzieży, mordu i innych czynów karalnych przez polskie prawo, automatycznie liczy się z tym, że kiedyś trafi z kratki. A gdy raz już odsiedzi wyrok, wyjście na tak zwaną wolność, wolności wcale nie oznacza. Byle tylko nie zamknęli ponownie. Ale od losu, koleżków, przyzwyczajeń się nie ucieknie. Papiery są nieczyste, kto przyjmie do pracy? Poza tym, kto widział złodzieja na etacie… Tak wić zmienia się jedynie miejsce zamieszkania. Metka zostaje taka sama.

Podczas lektury, zastanawiałem się, czy Stasiuk rzeczywiście miał okazję odsiadywać wyrok… owszem miał. Spędził w zakładzie karnym ponad rok, gdy odmówił odbycia obowiązkowej służby wojskowej. Ale z bohaterami nie należy go chyba wiązać. A już na pewno „grypsującymi”. Choć stawia się czytelnikowi i krytykowi.

Nie podobała mi się ta książka. A równocześnie porwała mnie z sobą w szalony, opętańczy taniec. Mury Hebronu to jedna z najciekawszych powieści, jakie w swoim życiu czytałem. Nie muszę już czytać horrorów, by poznać mrożące krew w żyłach historie. By poczuć metaliczny smak krwi, uderzenie pałką… Opisy są raz wyraziste, raz oniryczne… Zamglone, jak wzrok mdlejącego człowieka.

Po co Stasiuk napisał tę powieść? Nie wiem. Po co ją czytać i dlaczego tak dobrze się ją czyta… Chyba dlatego, że w ostatnich latach, a autor opublikował Mury w latach 90-tych, w chwilę, bo trzy lata jedynie, po transformacji ustrojowej, uwielbiamy się nurzać w literaturze zeświecczającej naszą rzeczywistość. Taką, która język i wartości plugawi. Szokuje nas tematyką, dosłownością obrazu. Krzyczy nam prosto w twarz, że świat nie jest miły, nie jest niewinny i kolorowy jak w zachodniej telenoweli. Że jeśli chcemy coś mieć, to komuś musimy to zabrać. Albo tyrać na to latami. Za grosze.

Odchodzimy od wypacykowanych obrazków, chłopców malowanych, chat krytych strzechą, wielkich bitew i triumfów. To dalej jest obecne… Ale bardziej podoba nam się prawda. Albo półprawda, niż idealistyczne wizje… I Stasiuk to docenił.

W tej ociekającej przemocą, seksem i nostalgią książce, znalazłem właśnie to, czego przez długi czas szukałem w polskiej prozie. Subtelnego, literackiego barbarzyństwa. Odzierania ze skóry wydelikaconych i wymuskanych zdań. Jeśli szukacie tego samego – zerknijcie na Mury Hebronu. Wybierzcie się na zbrodniczą pielgrzymkę… Gwarantuję, że to, co przeczytacie, a liczę, że uda się Wam dotrzeć do końca, na długo pozostanie w Waszej pamięci.

Tytuł: Mury Hebronu
Autor: Andrzej Stasiuk
Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1992
Stron: 178


Krzysztof Chmielewski

Komentarze