Recenzja: Tomasz Garncarek "Mgła i inne opowiadania amerykańskie" (TAKSOBIE, 2012)

Zagubiwszy się we Mgle Tomasza Garncarka, nie mogłem się pozbyć natrętnej myśli, że już to kiedyś czytałem. Że ten sposób pisania, ta maniera, jest mi już znana. To osobliwe, intrygująco-irytujące uczucie deja vu, towarzyszyło mi niemal przez cały czas. Możliwe, że to znak naszych czasów, ten osobliwy sposób narracji. Tak sugerował nawet sam autor, z którym wymieniłem kilka maili po lekturze, a z którym się w tej kwestii zgadzam. Z resztą, ostatnie lektury jakimi się zajmowałem, realizowały właśnie ten koncept (starczy wspomnieć ostatnią recenzję powieści Czerwińskiego).





Mgła i inne opowiadania amerykańskie, to wędrówka obejmująca nie tylko pop-kulturowy collage (jak czytamy w opisie), ale także zakamarki pełnego pretensji do świata, umysłu (jak się wydaje) młodego człowieka.

To też niecałe sto stron całkiem przyzwoitej prozy. Trochę bełkotliwej, nasyconej (a momentami przesyconej) licznymi odniesieniami intertekstualnymi, co wielu może fascynować lub odrzucać, ale jednak wartej uwagi. Myślę, że tą publikacją, z powodzeniem zainteresowałoby się środowisko naukowe, tak lubiące wyzwania tego typu. Rzecz jasna, szanse są nikłe, bo to grono bardzo „elitarne” i hermetyczne, które nie zawsze, a raczej bardzo rzadko, dopuszcza do siebie myśl, że ciekawych autorów można spotkać także poza mainstreamem akademickiego dyskursu. A szkoda.

Garncarek wydaje się być zaznajomiony zarówno z kulturą wyższą, jaki i masową. Co rusz napotykamy na ślady, tropy, prowadzące nas to w jedną, to w drugą stronę. Jakimś cudem (a może to też znak naszych czasów?), w pewnym momencie, splatają się one ze sobą. Mimo, iż niewiele mają, w gruncie rzeczy, punktów stycznych. Pozornie.

Komponuje świat niestabilny, rozchwiany, fragmentaryczny. Oniryczny charakter tego zbioru opowiadań fascynuje. Począwszy od wielkiego miasta, opisanego z punktu widzenia młodego Polaka, szukającego pracy zarobkowej (oczywiście poniżej kwalifikacji), przez meksykańskie równiny, aż do gęstego lasu w Gwatemali, dotykamy tego, co człowiek wypracował przez cały okres podboju planety. Od kultury do natury. I z powrotem.

Ironia, sarkazm, dekadentyzm i fascynacja. Postrzeganie świata jest tutaj nieco zaburzone. Raz przytłumione, przytępione i zniekształcone siłą używek, a innym razem ultra-wyraziste.

Gdyby z recenzji tej uczynić, coś, co anonimowym internatom daje możliwość mentalnego wyładowania się, czyli hejt, musiałbym nazwać opisywaną publikację – wybaczcie Czytelnicy, i Ty Drogi Autorze to słowo – hipsterską. Byłoby to zgodne z panującą obecnie, choć dogasającą (na całe szczęście) modą, by takim mianem opatrywać niemal wszystko, co przeintelektualizowane i „wyjątkowe”. Ale nie zrobię tego, bo pojawiła się nić sympatii i świadomość, że przeczytałem nie byle co.

Bo choć autor piórem operuje bardzo sprawnie, język ma cięty i drwi sobie ze świata, to z drugiej strony widzę tu pozę w postaci jaką śledzimy wzrokiem. Bohater jest jak taki James Dean, Marek Hłasko i Adrian Mole w jednym. Pewny siebie, mądrzy się, a zarazem jest delikatny i nie tak cyniczny jak się nam zdaje. Grający, udający, pozujący niczym do zdjęcia, byle by tylko dobrze wypaść. Choć wątpi. Ironia stosowana przez autora właśnie z czymś takim mi się kojarzy, stąd mam wrażenie, że brak tu luzu, na jaki piszący próbuje się zdobyć. Pisze (autor) i gra (bohater) jakby od niechcenia, ale tak naprawdę, ten strumień świadomości jest dokładnie zaplanowany.

Nie baczcie jednak na moje słowa. Zetknąłem się ze zbiorem nie tyle pozerskiej prozy, co, jak sądzę, zestawieniem zakrapianych ironią obserwacji świata. Z lekka nieuporządkowanych, nieokiełznanych, ale dość trafnych. A moje wrażenia po lekturze nie mogą być inne.

To ciekawa publikacja i jeśli kiedyś wpadnie w Wasze ręce, nie omieszkajcie do niej zerknąć. Polecam.

Tytuł: Mgła i inne opowiadania amerykańskie
Autor: Tomasz Garncarek
Stron: 104
Wydawca: TAKSOBIE, Łódź 2012


Krzysztof Chmielewski

Komentarze