Zderzenia literackie po raz czwarty... Plus spotkanie z Adrianą Szymańską (relacja dla Portalu Katowickiego)

Miniona środa obfitowała w ciekawe wydarzenia związane z literaturą. O godzinie 17:00 w Benedyktynce (Biblioteka Śląska) można było spotkać Adrianę Szymańską, która była gościem cyklicznych spotkań, organizowanych przez Michała Jagiełłę.  PO godzinie 19 zaś, odbyła się ostatnia część Zderzeń Literackich w ramach Ars Cameralis. Na Scenie w Malarni pojawili się artyści zza wschodniej granicy, z Ukrainy.

Spokojne wnętrza śląskiej książnicy mają to szczęście, że postaci znanych autorów przewijają się w nich nie tylko w postaci papierowej. Liczne spotkania autorskie, cykliczne imprezy realizują cele, do których biblioteka została stworzona.



Słuchaczy Salonu Literackiego, w którym miałem przyjemność uczestniczyć (jako obserwator) po raz pierwszy, było całkiem sporo. Mniej więcej połowa miejsc siedzących w Benedyktynce była zajęta, co pokazuje, że ktoś jednak interesuje się lekturą inną niż codzienna prasa.
Niespełna godzinne spotkanie z Adrianą Szymańską, intrygująca poetką, prozaiczką, krytyczką literacką (a i jeszcze kilka „tytułów” można by wymienić), choć pozwoliło jedynie na rzut oka na jej twórczość, warte było odnotowania.



Spotkanie w Malarni opatrzono tytułem „Igraszki rodzinne” bowiem na deskach teatru stanęli: Jurij Andruchowycz wraz z córką Sofiją oraz zięciem, którym jest nie kto inny a sam Andrij Bondar. Odczyty poetycko-prozatorskie przeplatane były odpowiedziami na pytania, do jakie zadawali prowadzący spotkanie Bartłomiej Majzel oraz Wojciech Brzoska.

Trójka ukraińskich literatów w Polsce jest znana, wydaje się u nad ich poezje, powieści, eseje i płyty. Bondar w polskiej wersji językowej wydał tom poetycki Jogging i zbiór opowiadań Historie ważne i nieważne, jego małżonka – dwie powieści: Kobiety ich mężczyzn oraz Siomgę, a Jurij Andrychowicz może mówić o czymś na kształt statusu gwiazdy. Rzecz jasna w odniesieniu do świata poezji i literackich eksperymentów. Nie mniej, wszystkie te nazwiska w środowisku zdają się być rozpoznawalne i poważane.

Czują się z Polską związani, wspominali o tym iż polskie rozgłośnie radiowe pozwalały im poznać świat i programy stypendialne rozwijać warsztat i możliwość obcowania z sąsiednią (z razem nieco odległą) kulturą. Język polski był dla nich czymś w rodzaju okna na świat, szczeliną, przez którą można było popatrzeć nieco dalej.



Spotkanie z tą twórczością, z którą uprzednio zetknąłem się dość pobieżnie zaprocentowało kolejną pozycją na liście literackich odkryć i rozszerzyło zakres poetyckich (i prozatorskich) poszukiwań, do czego zachęcam.

Na Ars Cameralis literatura nierozerwalnie łączy się z muzyką, więc i tego wieczoru nie omieszkano odpowiednio ubarwić. Jurij Andruchowycz pojawił się ponownie na scenie w towarzystwie formacji Karbido. Muzyczno-poetycki kalejdoskop, bełkotliwy nieco, publiczności przypadł do gustu, ja jednak nie do końca byłem w stanie powiązać ze sobą wszystkie elementy show. O ile da się je zebrać do kupy i stworzyć spójną (w miarę) całość.

Kakofonia dźwięków i słów, znane i nieznane dźwięki, powstające z wykorzystaniem nie tylko gitar, bębnów ale i blaszanej miski połączonej z piłą do drewna rzęziły, skrzeczały, buczały, to znów pieściły uczy i wprawiały w stan zakłopotania.

Nie do końca przekonany, nieco zagubiony w kłębiących się pod czaszką myślach, po zakończeniu koncertu udałem się więc do domu. Przyznam na koniec, że w dalszym ciągu brak mi odpowiednich słów, co z resztą widać, by opisać co wówczas zaszło.

·                            Spotkanie z Adrianą Szymańską odbyło się w środę w Bibliotece Śląskiej (sala Benedyktynka).
·                            Spotkanie w ramach Ars Cameralis miało miejsce o godzinie 19:00 w Teatrze Śląskim (Scena w Malarni) tego samego dnia.

Krzysztof Chmielewski


tekst ukazał się wcześniej na łamach serwisu twww.portalkatowicki.pl 


Komentarze