![]() |
fot. Fabryka.com.pl |
Tom
drugi cyklu Stalowe szczury wydaje
się być zupełnie inny niż część pierwsza – Błoto.
Wcześniej Gołkowski raczył nas wartką akcją, seriami eksplozji, bebechami
wylewającymi się z rozprutych brzuchów, jękami umierających i autentyczną
grozą. Było szybko, efektownie, szumnie i z dużą ilością przemocy. Słowem – wojenna
zawierucha pełną gębą.
Chwała zaś jest jakby „statyczna”, o
wiele bardziej wyważona. Tutaj każdy ruch, nim zostanie wykonany, wydaje się
być dokładnie przemyślany, rozważany po dwakroć. Spora część akcji dzieje poza
frontem, ba powiedziałbym, że często nie tyle na tyłach, co w głowach
bohaterów. Autor skupia się tym razem na emocjach, przeżyciach, pogłębieniu
psychicznym postaci. Ma to swoje plusy i minusy, bo z jednej strony dostajemy
coś więcej niż tylko powieść wojenną z elementami sensacji/kryminału, z drugiej
zaś, może to zawieść niejako oczekiwania niektórych czytelników, którzy, jak
mniemam, dzień bez dźgania bagnetem i gwałtów uważają za stracony.
Z tego też
powodu lektura Chwały zajęła mi więcej
czasu niż miało to miejsce w przypadku Błota,
jednak nie uważam, by powieść była przez to w jakikolwiek sposób uboższa.
Oczywiście,
nie brak tu spektakularnych działań na tyłach wroga, lądowych i… powietrznych
bitew (tyle zdradzę), morza krwi, licznych obrazów śmierci w niewyobrażalnych
męczarniach, mocnych słów i szeroko pojętej wojny totalnej. Realia w jakich się
znajdujemy siłą rzeczy wymuszają ciągły ruch. Niemniej, daje się wyczuć swoiste
wstrzymanie fabuły pędzącej wcześniej na łeb na szyję.
Akcja
zwalnia, ustępując narracji nie tyle spokojniejszej, co raczej przeplatanej
przystankami na złapanie oddechu, wyjaśnienie kilku kwestii spornych,
niedopowiedzeń. Co rusz pojawiają się retro- i introspekcje, rozważania natury
moralnej, opisy zmagań ludzkiej psychiki z niedoskonałym ciałem.
Widać
to zwłaszcza w początkowych rozdziałach, w których Gołkowski świetnie uchwycił
to, co dzieje się z człowiekiem na wojnie. To, jak zmienia się sposób myślenia,
interakcje z otoczeniem, gdy zniknie nagle stan permanentnego zagrożenia.
Żołnierze, którzy od wielu lat nie wychodzili z okopów, którym nad głowami
świstały kule, u stóp pełzał gaz, a za każdym rogiem, w każdej dziurze mógł się
kryć wróg z bagnetem lub granatem w ręku, nie są w stanie funkcjonować w ciszy.
Nie śpią, nie jedzą, zaczynają… przypominać sobie dawne życie, marzyć. Tracą
czujność. To niesamowite jak potrafi zmieniać się ludzka psychika.
Irytują,
bo coś musi, utarte zwroty językowe (w stylu „uderzył w ziemię z wdziękiem
worka kartofli”, czy „odór grobów”), którymi książka jest usiana. Warto
pomyśleć o stosownych synonimach (tak, wiem, że czytałem wersję przed korektą),
nawet jeśli to sformułowania lubiane przez autora.
I
strasznie deprymujące jest to, że, motyla noga, polubiłem Reinhardta, bosmana,
Heiniego, Deega i resztę ekipy, a historia z ich udziałem powoli dobiega końca.
Chyba, że autor zechce kontynuować ją, rozciągając w nieskończoność jak uczynił
to Jacek Piekara, którego cykl inkwizytorski zjada powoli własny ogon.
Choć
to banda morderców, degeneratów pierwszej wody, urwipołciów, gwałcicieli… mają
swój, nie da się ukryć, urok. Okazuje się, że posiadają ludzkie odczucia, a w
ich piersiach bije coś więcej niż mechaniczne serca maszyn gotowych zabijać na
każde skinienie ich kapitana.
Polecam
więc tym którzy oczekują krwawej jatki i tym, którym bliższe są teksty bardziej
lotne. Śmiem twierdzić, że Chwała
wielu czytelnikom przypadnie do gustu.
Michał
Gołkowski
Chwała
Fabryka
Słów, 2015
Stron: 367
Krzysztof
Chmielewski
Korekta:
Klaudia Kępska
Komentarze
Prześlij komentarz