Fabryka Słów: Marcin Przybyłek i jego kultowy Gamedec w Fabryce Słów!


Torkil Aymore, znamienity Podróżnik i Gamedec, a przede wszystkim Ran, żołnierz elitarnej Pierwszej Centurii Pierwszego Maodionu,
będzie walczył o przetrwanie. We wszystkich pięciu wcieleniach
.
Tak, tak! To nie złudzenie, ani pomyłka!
Marcin Przybyłek
i jego kultowy Gamedec w Fabryce Słów! "Gamedec. Czas silnych istot" t. 1 - premiera 20 lipca 2012.

czasSilnychIstot-r02.jpg



Autor: Marcin Przybyłek
Tytuł: Gamedec. Czas silnych istot t. 1
Premiera: 20.07.2012
Wydanie: I
Liczba stron: 480

Zbliża się jubileusz setnej rocznicy istnienia WayEmpire. Imperator Ludzkości, Gorgon Nemezjus Ezra, ma zamiar zaskoczyć trzysta miliardów ludzi
zamieszkujących 25 światów Imperium i… odbić ojczysty glob.
Terra Damnata, Ziemia Utracona, kolebka ludzkości, ma dołączyć do WayEmpire. Siedemnaście miliardów Erthirów zainfekowanych niegdyś cyfrową Bestią to nie jedyny problem.
Spaczeni Unithirowie, którzy po Wielkiej Przegranej uciekli w Kosmos, kiedyś powrócą by dokonać wyimaginowanej zemsty.
A wtedy Imperium Tao zatrzęsie się w posadach.
Torkil Aymore, znamienity Podróżnik i Gamedec, a przede wszystkim Ran, żołnierz elitarnej Pierwszej Centurii Pierwszego Maodionu,
będzie walczył o przetrwanie. We wszystkich pięciu wcieleniach.

FRAGMENT
Gdy Andrea zobaczył mnie wyłaniającego się z włazu,w otoczeniu wspomnianej gromady, oddzielił odswojego pojazdu mały kanciasty moduł, który błyskawicznie
poszybował w naszym kierunku. Organiczne rebotki w okamgnieniu przybrały pozycje obronne, a z ich przedramion, ramion i głów (w zależności od modelu) wychynęły części bojowe, gotowe w ułamku cetni anihilować zagrożenie. Wydałem mentalną instrukcję. Rozluźniły się. Artystyczny aparacik rozwinął powiewającą na wietrze flagę, na której zobaczyłem lekko nalanągębę Andrei:
– Witaj, drogi Hieronimie, ciepły w lecie, zimny w zimie! Trzeba było z nim uważać. Miał głowę (i sztuczną pamięć) zapchaną milionem porzekadeł, wierszy, cytatów, fragmentów prozy, holofilmów i mnemonów. Jeśli dyskutant nie łapał kontekstu dowcipu, aluzji bądź nie rozpoznawał źródła, poważnie tracił w jego oczach, a jeśli tak, to wielki artysta wkrótce przestawał się nim interesować i biznes gasł. Z Savianem warto było mieć układy, zwłaszcza odkąd przekazał to pokrętło do psychoskopu Klaudiusza Aeliusa Optimusa, który potem ogłosił swoje Dzieło o małym, co zrewolucjonizowało prądy filozoficzne i fizyczne. Od tej pory obaj chodzili w chwale (Głównie Savi, bo Optimus naprawdę przejął się swoim odkryciem). Prestiż, jaki Andrea uzyskał, był silną kartą
przetargową. Skupiłem się. Nie znałem źródła cytatu, którym mnie uraczył. Domyślałem się, że pochodzi z dwudziestego wieku, z okolic byłej Polski (Savian urodził się w Krakowie. Kto dzisiaj pamięta tę nazwę?). Szczęście, że nosiłem w pamięci ciąg dalszy, wyssany z rodzicielskich rozmów:
– Witaj, witaj, lube dziecię, głupie w zimie, głupie w lecie!
Wizerunek twórcy, falujący na fladze, roześmiał się:
– Witaj, Torkilu, łowco przestworzy! Azaliż przywozisz mi coś ciekawego? Nigdy nie umiałem się odnaleźć w kwiecistym stylu Andrei.
– Chylę czoła, wielki artysto! Zwykły gruz, chwilami połyskliwy.
– Dossskonale, niech twoje zacne automaty wepchną to wszystko do magazynu C.
Wydałem dyspozycję.
– Już to czynią.
Wyminąłem automat z flagą i ruszyłem w jego stronę. Gdy się zbliżyłem, skonstatowałem to, co od razu było oczywiste – mimo mojego imponującego wzrostu, jego stopy wisiały trzydzieści centymetrów nade mną. Latający aparat wyprzedził mnie, zwinął flagę i wrósł w bok egzoszkieletu.
– Jakie to miłe uczucie – rzucił – patrzeć z wysoka na Rana.
Obaj wiedzieliśmy, że w każdej chwili mógłbym wyskoczyć i ściągnąć go z tronu, ale przecież nie o to chodziło.
– Czy mogę uściskać wielkiego twórcę, ale nie przetwórcę?
Nogi jego pojazdu ugięły się, a tron opadł na taką wysokość, by nasze głowy zrównały się.
– Witaj!
I wreszcie wymieniliśmy uściski. Niejeden nie-Ziemianin zdziwiłby się.
– Zaszczycisz mnie własnocielną obecnością podczas sączenia małej herbatki? – spytał.
Piętnasta czterdzieści jeden. Westchnąłem.
– Andrea kochany, chętnie bym został i pogadał o starych dziejach, ale nie mogę. Ostatni dzień na wolności. Dzisiaj o szesnastej muszę być w Maodionie na Gai. Nie chcę cię obrażać i zostawiać perbota czy gadać z tobą awatarem...
Artysta wzniósł rękę:
– Nic nie mów, rozumiem. Czekaj, jest piętnasta czterdzieści dwie, to ty się musisz spieszyć!
Właśnie. Wielki Zdobiciel przejął inicjatywę:
– Niech twoje droidy rzucą w cholerę te skrzynie i wracają do statku...
Wydałem stosowną dyspozycję. Roboty zawróciłyi truchtem pognały do włazu.
– ...moi słudzy zajmą się wyładunkiem, a puste kontenery podeślę ci do jednostki.
– Dzięki.
– Mamonę przeleję, jak będziesz startował.
– Fantastycznie. Dziękuję za zrozumienie i pomoc.
– A!
Machnął jowialnie ręką. Ucałowałem go w policzek i popędziłem do pochylni villabilu. Orszak gnał ze mną.
Perbotowi, który przebywał na pokładzie statku, wydałem dyspozycję przygotowania do startu. Pojawił się sygnał połączenia. Ssieć, nie mam czasu!
Sensował Gabriel. Trzydziestopięciocyklowy syn mój i Pauline. Młody, dopiero szuka drogi. Bez zdolności soulerskich, zresztą podobnie jak Kyle. Wbiegając po rampie, przyjąłem połączenie. Na tle migających, bogato zdobionych ścian korytarza wiodącego do sterówki ujrzałem delikatną, jakby lekko wystraszoną twarz. W tle falowały drzewa, a nad nimi błyszczało błękitne niebo.
– Tata?
– Tak, synku.
– Słuchaj, mam do ciebie prośbę.
– Dobrze, tylko szybko, spieszy mi się.
Dużo myślałem o naszej rozmowie...
Usiadłem w fotelu pilota. Drugi ja ciągle trwał w arealu.
Pewnie ugłaskiwał rozeźloną Pauline.
– Czy nie powinieneś być na Ceremonii Losowania?
Jestem tu, tylko na chwilę wyszedłem na taras...
– Nie możesz porozmawiać z drugim mną, na miejscu?
– On rozmawia z matką.
– Wciąż?
– Była bardzo zła, ale użyli paków i teraz po prostu są razem.
A tak, to było do przewidzenia. W dzisiejszych czasach kłótnie potrafi ą trwać bardzo krótko. Ludzie wymieniają się pakami pamięciowymi odzwierciedlającymi ich uczucia i prawdziwe stanowiska. Wtedy adwersarz natychmiast zaczyna rozumieć twój punkt widzenia i przestaje być zły. Ludzie rozkładają bezradnie ręce i padają sobie w ramiona, pojąwszy, że złość spowodowana była wyłącznie niezrozumieniem. Kłopot jest tylko wtedy, gdy któraś ze stron nie chce przekazać paku. To oznacza, że coś ukrywa. Wtedy kłótnia toczy się starożytnym trybem. Torkil nie miał nic do ukrycia, dlatego wszystko
się względnie dobrze skończyło. Wydałem perbotowi rozkaz wystartowania i wejścia
na orbitę skokową. Piętnasta czterdzieści pięć.
– Mów, tylko szybko.
– Ja wiem, że jest wielu artystów, ale może mam szansę...
Był uzdolniony plastycznie.
– Tylko wiesz, w dzisiejszych czasach młodzi mają strasznie...
Długowieczność powoduje, że im dłużej żyjesz, tym
więcej posiadasz, a im więcej posiadasz, tym szersze roztaczają się przed tobą możliwości. Młokosy jednak mają coraz cięższy start. Między innymi to zjawisko przemawia za tworzeniem Reorów. W klanie nestorzy wspierają juniorów. Jest jednak druga strona medalu: przyrost naturalny powoduje, że możliwości szczytu piramidy
szybko maleją. Powstają napięcia, walki o stanowiska i cały typowo ludzki śmietnik. Harry Norman, mój stary przyjaciel i skarbnik klanu, obliczył, że gdy nasz Reor
przekroczy tysiąc członków, przestaniemy być wydolni finansowo.
– Mają – potwierdziłem.
– Słuchaj, nie pożyczyłbyś pięćdziesięciu tysięcy na pracownię?
Oczywiście. Pieniądze. Po co sensuje się do ojca? Dobrze, że chociaż wychowałem ich na tyle, żeby nie używali telekatii. Awatary mnie rozpraszają i drażnią. To tak,
jakbyś miał gościa, którego nie zapraszałeś.
Villabil oderwał się od lądowiska. Z Savim pożegnał się sensycznie perbot. Mam nadzieję, że Andrea nie zauważył różnicy.
– Jesteś pewien, że chcesz zostać artystą?
Nie.
Punkt za szczerość.
– Ale w tej chwili wydaje mi się to rozsądnym rozwiązaniem.
Odziedziczył po mnie powolny rozwój. Jest przysłowie: „biada przedwcześnie dojrzałym”. Ci, którzy szybko dorastają, bywają wewnętrznie prości, jeśli zaś psyche składa się z wielu klocków, musi upłynąć dużo czasu i wiele musi zajść przeżyć, żeby królestwo wewnętrzne ukształtowało się w sensowny, a czasami – jeśli masz potencjał – piękny wzór. Trochę mimo wszystko przesadzał
z tą powolnością.
Villabil przebijał się przez bursztynowe chmury. Piętnasta sześćdziesiąt dwie.
– To ile chciałeś? – spytałem.
– Pięćdziesiąt tysięcy.
– Wystarczy?
Żeby zrobić portfolio...
– Myślałeś o jakiejś konkretnej specjalizacji?
Chyba villabile.
I znowu miał rację. Odkąd w sześćdziesiątym trzecim ekstrawagancki miliarder Han Salamanca zaczął podróżować między planetami swoim latającym zamczyskiem
w otoczeniu prywatnych soulerów, narów, rebotów i droidów, odkąd świat usłyszał, że, zgodnie z klanowym prawem, został ogłoszony księciem, ludzie oszaleli na punkcie
latających rezydencji. Im większa, bardziej wariacka, mniej opływowa, tym lepiej. Zwłaszcza w erze morfujących materiałów, które nawet z lewitującej gotyckiej katedry
w ciągu niecałej mony mogą uczynić smukły, pozbawiony wystających elementów bolid.
– Na pewno ci starczy?
– Besebu Ran kapitan Jason Stern z „Czujnego” – usłyszałem w głowie przekaz – czy szykujesz się do skoku?
– Czekaj – rzuciłem do Gabriela. – Besebu. Tak – odpowiedziałem mentalnie.
– Podaj destynację.
Gaja.
– Cel?
– Pierwszy Maodion Imperium. Dzisiaj obejmuję
służbę.
– Tato?
– Czekaj, synu, jeszcze rozmawiam z Besebu Ranem.
– Przepraszam.
Co za niecierpliwa latorośl.
– Dziękuję. Proszę utrzymać dotychczasowy wektor
i prędkość oraz zaniechać wszelkich operacji psychotronicznych...
Dziękuję. Głębokich przestworzy.
– Dziękuję. Już jestem, Gab.
– Więc?
Piętnasta sześćdziesiąt dziewięć.
– Zgoda. Zaraz ci przeleję.
Delikatna twarz rozjaśniła się. Musiał być bardzo napięty.
Dzięki! Jednak jesteś wielki!
Jak to: „jednak”?
No tak. O starym dziadzie atavusie musiały w Reorze krążyć niezbyt pochlebne plotki.
Sprawa jest jasna: „jednak” jesteś wielki, gdy dasz pieniądze. Dziesięcioro dzieci i pięć partnerek: Pauline, Anna i soulerki Angela, Vivien oraz Brenda. Wszędzie wymagania
i warunki. Cholery można dostać. Chociaż Angela, zgodnie z imieniem, jest prawdziwym
aniołem... A Anna nie ma wad. Mimo to i tak byłem tym wszystkim zmęczony. Wydałem perbotowi polecenie wykonania skoku.
Drgnęła płaszczyzna teraźniejszości i pomknęliśmy po jej fali do realnie probabilistycznej, a pozornie realnej nowej lokacji, czyli na orbitę pierwszej planety Way-
Empire.


Komentarze