Z tą książką
mam problem i to spory. Przychylam się do tego, co w posłowiu napisał Krzysztof
Uniłowski, czyli pytania, dlaczego Szymutko nie napisał zwyczajnie powieści. Bo
tak sobie myślę, że mógłby odnieść nie tyle sukces komercyjny… straszne słowo jego przypadku… ale przede wszystkim
jakościowy. Dowodem może być nominacja do Nagrody Nike. Nagrobek Ciotki Cili, od kiedy dwa lata temu pierwszy raz wziąłem
go do ręki, nie upuszcza mojego serca i duszy po dziś dzień. I chyba nigdy tego
nie uczyni.
Problem mam
jeszcze jeden. Gdyby napisał powieść, a nie tekst naukowy, czy też paranaukowy
– łatwiej było by mi się wypowiedzieć w sposób rzetelny. Tak, nie czuję się do
końca kompetentny, by z nim, bądź co bądź, dyskutować. Choć mi nie odpowie. To
trudne teksty. Fascynujące, ale skomplikowane. Nie do końca je rozumiem, ale
myślę, że choć trochę o nich mogę Wam, Drodzy Czytelnicy, przekazać. Tyle ile
sam rozumiem, albo wydaje mi się, że rozumiem.
Nagrobek ciotki Cili jest zbiorem
trzech, w sumie czterech utworów eseistycznych… Czy opowiadań? Kwestia sporna.
Natomiast na pewno są to teksty poruszające do szpiku kości. Mocne, soczyste,
postawione na solidnych, a równocześnie kruchych fundamentach.
O czym pisze
Szymutko? O wszystkim i o niczym. O tym, czego żadne z nas zdaje się nie
zauważać. Pisze o sobie, o mnie, o nas
wszystkich. Jeśli tylko myślimy i czujemy w sposób podobny.
Porusza temat
tak zwanej małej ojczyzny. W sensie formalnym, fizycznym – pisząc o Mysłowicach
i dyskutując z samy sobą, dlaczego nie są tak sławne jak Dublin. I następuje tu
skromne porównanie do Joyce’a. Ale to nie megalomania, raczej poczucie
(delikatne ale jednak) niższości… albo czegoś co nie do końca da się
wytłumaczyć.
Pyta też o
ojczyznę w sercu. Upada hasło, tan dom twój, gdzie serce twoje. Bo miejsce jest
jedno, do innych można się jedyni przyzwyczaić. I to tez go dziwi. Wychował się
w Mysłowicach, grał w piłkę na Wembley, na Cimoku. Dławiła go kultura polska… Wszak
wzrastał w śląskim świecie. A został polonistą; uznanym, cenionym historykiem
literatury, która kiedyś była dla niego utrapieniem. Bełkotem, opowiadającym o
rzeczach absolutnie sprzecznych z jego światopoglądem. A jednak je pokochał.
Nie wyrzekając się równocześnie, swoich korzeni.
Szymutko
dostrzega zanik śląskości. Tak fizycznej jak i mentalnej. (Do podobnych
wniosków dochodzi, polemizujący z nim w Lajermanie
Aleksander Nawarecki, bo i o nim warto wspomnieć (kiedyś zrobię to nieco
szerzej))
Co istotne,
potrafi też obiektywnie, i nie przesadzam tutaj, spojrzeć na to kim jest.
Choćby zestawiając siebie i swoją pseudo-wiedzę (sam tak pisze!) z tym, co o
świecie wiedziała tytułowa Ciotka Cila. Ona zdaje się być lepsza. Trafniej pojmuje,
choć o tym nie wie, to, z czym borykają się wielcy filozofowie. Tak więc
Szymutko, i ma tu mój poklask, prostotę myśli przeciwstawia wybujałym,
abstrakcyjnym powieściom. Dochodzi jednak do pewnego konsensusu pomiędzy nimi.
To, co
napisałem powyżej stanowi jedynie cząstkę tego, co powinienem. Nagrobek Ciotki Cili jest lekturą
wymagającą. Potrzebuje czasu, tak ona jak i czytelnik, by przekazać sobie
wzajemnie konkretne treści. To ksiązka dla każdego. I dla wykształciucha,
profesora i dla przeciętnego czytelnika, którzy przypadkiem bierze ją do ręki.
Nie trzeba czytać całych tekstów, by czegoś się od Szymutki nauczyć.
Tytuł: Nagrobek Ciotki Cili
Autor: Stefan
Szymutko
Wydawca:
Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, 2001
Stron: 110
Ocena: 10/10
Komentarze
Prześlij komentarz