Przed
Masłowską długo się wzbraniałem. Kiedy już dorwałem jedną z jej książek, a był
to Paw królowej, nie byłem
zachwycony…. Tyle o tym mówili, pisali, gadali, narzekali… właśnie… Paw jest nieczytelny. I to nie tylko dla
mnie. Rzuciłem w kąt. Niech czeka.
Zawsze
powtarzam, że głupi ma zawsze szczęście. I ja mam, to powiedzenie się w pełni,
w moim przypadku, sprawdza. Kiedy czytałem Irenę
Kalicińskiej, to trafiłem na wykład (bo studiuję jeszcze) o ecriture feminime… gdy
po wielu bojach udalo mi się trafi na, Wojnę
polko-ruską, wybrałem się na wykład o…. Masłowskiej. I jak tu się nie
cieszyć? Trochę mi to w głowie poukładało skołtunione myśli. Bo z tą autorką
trzeba ostrożnie.
Nawet język
jej debiutanckiej powieści udało mi się w miarę zrozumieć i zaakceptować. Po Pawiu byłem przekonany, że znów w moje
ręce trafi dziwaczny bełkot. Okazało się, że moje obawy były nad wyrost. To, w
jaki sposób pisze na kobieta, a właściwie jak pisała, stanowi nie lada wyzwanie
dla czytelnika. Wymaga cierpliwości, bo ciężko się dobić do dna tej narracji.
Wymaga też wyrozumiałości, bo i warsztatowo, nie jest to do końca przemyślane i
dopracowane. Świadome, ale trochę jeszcze poplątane.
Masłowska
napisała, ponoć, powieść dresiarską. Rzeczywiście,język jakim posługują się
bohaterowie przywodzi na myśl nieskładność, bezsensowność i nieświadomość wagi
słowa jaka cechuje tę „subkulturę”. Ale nie tylko. Nie tylko o to chodzi, bo
autorka stylizuje nie do końca prawdziwie. Bawi się słowem, sypie aluzjami (do
reklam, literatury, pop-kultury, Biblii nawet), gatunkiem. I wszystko to
zebrane do kupy, robi wrażenie.
To nie Silny
mówi, a sama Masłowska. Z resztą, sama siebie wprowadza na karty powieści, i
sama się ujawnia przed głównym jej bohaterem. I mówi mu to, co też nam chce
przekazać. Fakt, że jesteśmy okłamywani. Przez rodzinę, znajomych, rząd,
korporacje. Pokazuje nam jak jesteśmy ogłupieni, jak mówimy, myślimy, jak się
bawimy. Jak zwierzęciejemy, stając się lemingami, małpami z telefonami
komórkowymi w ręku, które dyndają na gałęzi i robią pod siebie. Konsumpcja,
konsumpcja i konsumpcja. Głupota, chciwość i łatwowierność. Degenerujemy się i
wracamy na drzewo. Świat to podróbka, że zacytuję:
Przechylając się przez bar niczym
sprzedawczyni przez ladę. Jak gdyby zaraz miała sprzedać mi jakieś podroby,
jakiś wyrób czekoladopodobny Arleta. Żelazistą wodę w szklance od piwa. Barwnik
do pisanek. Cukierki, co by sprzedała, by były puste w środku. Samo pazłotko.
Czego by nie dotknęła swoimi palcami z paznokciami, podrobione i fałszywe. Gdyż
ona sama jest fałszywa, pusta wewnętrznie. Pali fajkę. Kupioną od Ruskich.
Fałszywą, nieważną. Zamiast nikotyny są w niej jakieś śmieci, jakieś nieznane
nikomu drągi. Jakieś papiery, trociny, co nie śniło się nauczycielkom. Co nie
śniło się żadnej policji.
W tym
świecie, na zadupiu, gdzie żyje Silny i reszta kompanii, żądzą dziwne reguły.
Świetnie to widać w samym tytule.
To miasteczko pelne zaćpanych nastolatków. Bezmózgich jełopów. Miasteczko
ksenofobiczne. Polskie. Z drugiej strony, czerpie ono garściami z czarnego
rynku. Bo taniej kupić lewe papierosy u Ruskich. Mimo niechęci wobec nich
odczuwanej.
Strzał w
stopę. Zakłamanie na każdym kroku. Bo z okazji Dnia bez ruska, jaki co roku organizują władze miejskie,
organizowane są ataki, prezentowane akty niechęci, agresji i dezaprobaty
kierowane do obcokrajowców. Co ciekawe, nie zauważyłem, by jakiś Rusek błąkał
się na kartach tej powieści.
To powieść
osoby zagubionej. Świadomej tego co pisze, ale nie do końca. A może jednak.
Słowa jakie Silny wypowiada… A właśnie. Warto dodać, że cała powieść to jakby
monolog głównego bohatera. On mówi, on cytuje i robi. Obserwuje i komentuje. Ale
pamiętajmy, że za zasłoną z jego postaci, wypowiada się na temat rzeczywistości,
co już wspomniałem, sama Masłowska. Zagubiona, nie do końca mająca pojęcie o
tym co się wokół dzieje. To jej młodzieżowa, dopiero co pełnoletnia kontestacja
otoczenia. O tym, że nie da się w młodym wieku ujarzmić samego siebie świadczy
ten cytat:
Arleta przyszła, żebym dał jej ognia, mówi,
że niby robię cyrk, podobno tak Magda mówi. Proszę bardzo, oto są słonie, co
przeze mnie idąc, zniszczyły moje serce, oto są pchły. Oto są psy tresowane,
gdyż byłem niczym psy tresowane, co nie dostają nic w zamian, tylko jeszcze
liścia na twarz i ani dziękuję, ani spierdalaj. Oto jestem psem tresowanym,
żeby prowadził samochód bez dachu. Ognia nie mam. Gdyż jestem wypalony. I chcę
teraz umrzeć.
Ciężko jest
być młodym, ciężko jest mieć uczucia i być odpowiedzialnym. O tym też pisze
Masłowska. Wkładając te słowa w usta Silnego.
Autorka zrywa
nam klapki z oczu. Pokazuje jak jest, cóż tego że w jej własny, i wspólny
rówieśnikom sposób. Tratuje rzeczywistość, dobry smak, gust… Dla mnie Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną
to powieść udana, o jasno określonym przesłaniu (a przynajmniej tak mi się
wydaje, że trafnie odczytuję tropy) . Prowokacyjna, odważna i napisana, w
większej swej części, z głową. Czy mi się podobała? Chyba tak…
I na koniec,
wiele uwag, które tutaj wyłuszczyłem, zawdzięczam obecności na wykładzie prowadzonym
przez prof. Krzysztofa Uniłowskiego (Uniwersytet Śląski). Bez kilku wskazówek,
interpretacja oraz ocena tej prozy, byłaby o wiele uboższa.
Wojna polsko-ruska pod lagą biało-czerwoną.
Dorota
Masłowska
Lampa i Iskra
Boża, 2002
świetna recenzja, dzięki której jest mi lżej, że nie byłam w stanie żadnej z tych książek przeczytać. Jednak trochę szkoda, że dopiero uniwersytecki wykład pomaga przebrnąć przez tę niestrawną prozę.
OdpowiedzUsuńDziękuję za podzielenie się tak świetną interpretacją, pozwalającą jednak lepiej zrozumieć przesłanie tej nietypowej powieści. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńA proszę uprzejmie. Pozdrawiam, K.
Usuń"W tym świecie, na zadupiu, gdzie żyje Silny i reszta kompanii, żądzą dziwne reguły. " Błagam, zmień to, bo kłuje w oczy :o
OdpowiedzUsuń