Recenzja przedpremierowa: Jakub Ćwiek - "Dreszcz" (Fabryka Słów, 2013)


Błyskotliwy, uszczypliwy i brutalny jest najnowszy twór Jakuba Ćwieka. I mocno obrazoburczy. Tak bohater jak i cała powieść. Ale nie na tyle, by nie zyskać setek, jeśli nie tysięcy fanów.

Autor Kłamcy nie zna litości. Nie w smak mu poprawność polityczna, szacunek dla starszych… Właściwie dla nikogo… Poza Angusem, Cooperem, Gibonsem itp. Dostało się każdemu. Od Polaka-katolika począwszy, przez babcię parapetową, aż do pewnego socjologa z Uniwersytetu Śląskiego, który nie przepada za słynnym prof. Zimbardo. Ba, samemu Panu na niebiosach zdaje się autor i bohater kiwać znacząco środkowym palcem. Dobrze, że sam jestem raczej nonkonformistą.

Ostry, cięty, jeżący włosy na głowie język. Tematyka – mocno po bandzie. Trochę jak w Gotuj z Papieżem. Swoją drogą, Dreszcz to druga, po wyżej wymienionej, pozycja tego autora, którą miałem okazję skonsumować. I pokrewna jej.

Dość swobodnie podchodzi Ćwiek do poważnych tematów. Nic sobie nie robi z narodowych mitów, podstawowych zasad savoir vivre. Jako pisarz, jest niegrzeczny niczym postać, którą wykreował. Momentami trochę przesadza. Nawet jak na mój gust. Ale chyba za miękki się zrobiłem. Jednak poza kilkoma niesmacznymi tekstami, całość prezentuje się przyzwoicie.

Bohater tytułowy, śląski Batman z os. Tysiąclecia (choć bardziej basowałby tu Shocker lub… z racji podejścia do świata – Hancock), to podstarzały rockers. Brudny, sfatygowany menel, któremu w głowie tylko ciupcianie, dragi, piwsko i muzyka. Najlepiej ostra. Artysta głodny (jest bezrobotny), płodny (sam nie wie ilu ma potomków… co jakiś czas dowiaduje się o kolejnym), a zrazem leniwy. Żadnej pracy się nie boi.. ale niemal każdą się brzydzi. Woli leżeć do góry brzuchem w swym barłogu i liczyć na to, że los uśmiechnie się do jego szpetnej gęby. Do czasu, aż nie trafi go pewna tajemnicza siła. Ale nie taka w stylu Atomowek, że „cukier, słodkości i różne śliczności… Prędzej sam związek X. Jego życie przybierze całkiem nowy obrót.


Kto wie, czy Dreszcz nie zdetronizuje głównej postaci cyklu Kłamca, którą ja znam z drugiej ręki, ale słyszałem na tyle dużo, by taka myśl mi w głowie wykiełkowała. Mamy wreszcie anty-heroic fantasy, którego przeciwieństwo ma tyle samo zwolenników, co kolokwialnie mówiąc „hejterów”. Jednak…nie mnie oceniać skoro nie czytałem. Mogę tylko gdybać.

Podejrzewam też, że sporo w tej książce samego Ćwieka. Gust muzyczny, pogląd na świat, politykę i służbę zdrowia (choć zapewne mocno przerysowany), sympatie i antypatie. Mogę się mylić, bo zbyt często doszukuję się tego typu wątków w rodzimej literaturze, ale przyznacie sami, że są znaki na niebie i ziemi, które świadczą przeciw „śmierci autora”. W tym przypadku nie ma on racji bytu. I dobrze, wszak furorę robią teraz powieści autobiografizujące. Mimo iż Dreszcz zdaje się mieć tylko kilka punktów stycznych, dla szperaczy i fanatyków jego autora, będą bezcenne.

Jestem kontent z tego jak i o czym Ćwiek pisze. Uprzedzam jednak, że ludzie o słabych nerwach i cechujący się brakiem dystansu do otoczenia (i to sporego) nic ciekawego w tej książce nie znajdą. Za wyjątkiem zgorszenia. Odrzucą ją w kąt z obrzydzeniem. Taką literaturę trzeba lubić. Rzecz jasna, nie tylko taką, bo łatwo można by zdegenerować postrzeganie świata. Jednak dawkowana rozsądnie, stanowić może ciekawą polemikę z codziennością.


Ćwiek ćwieka mi nie zabił. Ale mile połechtał moje literackie kubki smakowe. Skomponował powieść ciekawą, wciągającą i nieco zwodniczą. Dla tych, którzy lubią myśleć, a czasem, trochę się odmóżdżyć.


Tytuł: Dreszcz
Autor: Jakub Ćwiek
Wydawca: Fabryka Słów, 2013
Stron: 285

Dziękuję Wydawnictwu Fabryka Słów za egz. do recenzji.

Krzysztof Chmielewski

Komentarze