Recencja: Dawid Bieńkowski "Nic" (WAB, 2005)


Pozornie jest to powieść antyglobalistyczna, antykonsumpcyjna, antykapitalistyczna. Pozornie, bo to nie sprzeciw, a raczej coś na kształt zbioru obserwacji i myśli. Pseudo-reportaż? Też nie. Opowieść fikcyjna, owszem, ale jakże realistyczna…

Historia grupy ludzi, którzy stawiają pierwsze kroki w nowe polskiej rzeczywistości. W kapitalizmie. Opis szoku kulturowego, gonitwy szczurów, która już była widoczna, o wyrwaniu się okowów socrealistycznego zacofania, ciemnogrodu i marazmu. Szare życie nabrało kolorów i zaraz je straciło.

Bieńkowski pisze o upadku ideałów, rozbiciu się o ścianę rzeczywistości, zeszmaceniu, utracie niewinności; o wyzysku, uczciwości, wartościach moralnych i ich upadku.

Poznajemy dwa światy. Jednym jest wielka korporacja, a drugim tzw. podziemie W korporacji pracuje Krzysztof, który w szybkim czasie zostaje koordynatorem ogólnokrajowym w dużej firmie gastronomicznej o nazwie Positive (fikcyjna spółka, lokal na kształt Mc Donalda, z którym z resztą konkuruje na Polskim rynku). Nie wie, że to praca pełna wyrzeczeń, stresu, nerwów i ciągły strach o to, co powiedzą przełożeni. Jego zwierzchnikiem jest Pierre, który pobyt w Polsce, początkowo uważa za zniewagę… Obaj mają wiadomość wadliwego systemu, w jakim muszą się poruszać. Dla firmy Positive pracuje tez Euzebiusz… Żywy przykład na realizację hasła „od pucybuta do milionera” oraz tego, jaką gadzinę można sobie wyhodować – bezwzględny karierowicz.

Na antypodach – Hehe, Guma i jeszcze kilka osób, których celem jest zwalczanie wyzysku, korporacjonizmu, biurokracji, itd. itp. Mówiąc potocznie – antyglobaliści, lewaki, wegetarianie. Rzecz jasna trochę przesadzam. Ale tym, co ich łączy (oprócz tego, że znają się prywatnie), to to, że nie wyrażają zgody na to, w jakim kierunku zmierza świat. Nie chcą się sprzedać i uparcie podążają ścieżką „samodzielności”, w oddaleniu od mainstreamowej kultury i masowej rzeczywistości. Ale część z nich tylko tak mówi…, bo biznes to biznes, a portfele nigdy nie są wystarczająco wypchane.

O czym więc pisze Bieńkowski? Tylko o polskim gnoju, bagnie, świecie bez kolorów? Czy tylko o tym, że z gospodarki centralnie sterowanej przeszliśmy na pozornie kapitalistyczna, pełną firm prywatnych… Które i tak wykupują wielkie koncerny… O tym, że każdego można kupić, zmielić, przeżuć i wypluć…?

Odnoszę wrażenie, że taka interpretacja byłaby krzywdząca. Ma sens, ale chodzi, o co głębszego niż to, że pusta kieszeń każe nam weryfikować swoje poglądy. To, o czym pisze Bieńkowski, a pisał tak już w roku 2005 (bo z tego roku jest książka), to prawda. Żyjemy w świecie ułudy. W kraju, który deprecjonuje uczciwość, chęć do pracy za godne wynagrodzenie, gdzie tłamsi się wszystko, co odstaje od normy. Ludzie są coraz głupsi, zabiedzeni, zrezygnowani, oburzeni całą sytuacja lub popadają stagnację. Studenci dorabiają w barach szybkiej obsługi i zostają tam na stałe… Bez perspektyw, bez solidnego wykształcenia, bez nadziei. Starsze pokolenia, urodzone przed transformacją systemową, nawet przez rokiem 1980 – nie mają prawie nic. Ani kwalifikacji, ani emerytur…

Tylko czy Bieńkowski apeluje? Nie. On o tym po prostu pisze. Stwierdza to. I to też półprawda. Bo jednak książką po coś powstała. To, w mojej skromnej opinii, cichy bunt, a jednocześnie przyzwolenie na to, co się dzieje ze światem.

Tytuł Nic
Autor: Dawid Bieńkowski
Stron: 387
Wydawca: W.A.B., 2005

Krzysztof Chmielewski
Literacka Kanciapa

Komentarze