Recenzja: Piotr Czerwiński "Przebiegum życiae" (Świat Książki, 2009)


Zastanawialiście się kiedyś, ile warte jest Wasze CV? To, ile znacie języków, ile kursów pokończyliście, ile razy „pracowaliście” jako wolontariusze? W kraju, w którym człowiek z wyższym wykształceniem, a zwłaszcza humanistycznym, musi pracować na stanowisku nieadekwatnym do ukończonych studiów, by nie rzecz, urągającym mu… A może właśnie straciliście pracę, w której spędziliście połowę swojego życia i czujecie się jak dziecko we mgle?

O czymś takim, mniej więcej, pisze Piotr Czerwiński w swej prawie genialnej i bardzo irytującej powieści o jakże chwytliwym tytule Przebiegum życiae.  Nasze istnienie zdaje się być nic nie warte…



Rodzimy się, idziemy do przedszkola, podstawówki, gimnazjum, szkoły średniej, na studia… Potem idziemy do pracy, stajemy na ślubnym kobiercu, mdlejemy na sali porodowej, wysyłamy dzieci do przedszkola, podstawówki, gimnazjum… Przechodzimy na emeryturę i umieramy. W kółko, od pokoleń… Przebiegamy swoje życie, nie zauważywszy nawet jak bardzo pozbawione było sensu. Teoretycznie przynajmniej.

Choć nieco generalizuję, to faktem jest, że wielu z nas, przez całe czas zastanawia się, czy dobrze wybrało. Dlaczego A, a nie B, z jakiej przyczyny idziemy w lewo, a nie w prawo…

Czerwiński spisał historię dwóch naszych rodaków, którzy nęceni wizją lepszego świata, wyemigrowali do United Kingom. By znaleźć sens, by odciąć się od polskiego grajdołu, z którym wiążą się tylko frasunki, by mieć co jeść, z kim spać i najzwyczajniej w świecie mieć co robić.

Wkurzającym, polsko-angielskim żargonem polonii jaka gnieździ się w Irlandii, rozpościera przed nami surrealistyczną, gorzko-kwaśną panoramę naszych czasów. Wykoślawioną, zdeprawowaną, wypraną z sensu… Który co jakiś czas prześwituje spomiędzy kartonów, których utylizacją zajmują się Konrad i Gustaw, jakże wymowne to imiona, dla bohaterów tej paszkwilowskiej epopei.

Z początku nie do końca wiedziałem o co autorowi chodziło. Czułem, że chce nam dopiec, pokazać, że wyjechać, to jak dać się nabić w butelkę. A równocześnie, to tak, jakby wygrać na loterii. O ile nasz numerek będzie szczęśliwy. I kiedy już miałem rzucić w kąt tę książkę, ze względu na karkołomną i po jakimś czasie nudną warstwę językową, coś się zaczęło zmieniać. Mniej więcej w połowie powieści, pojawił się głębszy sens, przemiana, zwrot… (przy okazji, sam Czerwiński trochę się opanował z tym pseudo-dialektem). I dziwnie zafascynowany, dobrnąłem do końca tej pokracznej historii.

Dziwna to powieść. Niejednolita jeśli chodzi o przesłanie i sposób jego przedstawienia. Banalna i skomplikowana zarazem, mądra i pozbawiona sensu. Początkowo może się wydawać bzdurnym, nic nie znaczącym, quasi-artystycznym tworem o wątpliwej jakości, ale po czasie zmienia się uderzający jak obuchem paradokument. Który warto przeczytać.

Nie powiem, że to arcydzieło. Kilka powieści w podobnym tonie już czytałem, starczy wspomnieć Zwał Sławomira Shutego czy Nic Bieńkowskiego (obie traktują o wyniszczającej, jałowej pracy w korporacji). Jednak Czerwiński ostrością widzenia, ciętością języka i natręctwem, znajduje swoją niszę na moich półkach. I w mojej pamięci.

Może i w Waszej, Drodzy Czytelnicy, uda mu się zagościć?

Tytuł: Przebiegum życiae
Autor: Piotr Czerwiński
Stron: 351 (wraz ze słowniczkiem)
Wydawca: Świat Książki, 2009


Krzysztof Chmielewski
Literacka Kanciapa



Komentarze

  1. Przyznaję, że już pseudołaciński cytat rzucił mi się w oczy i zaintrygował na tyle, że do Twojej recenzji sięgnęłam. I cóż mogę powiedzieć? Poszukam książki w bibliotece, bo ciekawi - szczególnie po takim tekście opinii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Serce rośnie po takich komentarzach;)
    Ja kupiłem tę książkę za 5 zł w Martrasie. Może jeszcze coś zostało;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałem bardzo mieszane uczucia czytając "Przebiegum Życiae". Nie jest to zdecydowanie pozycja z mojej bajki, stąd dość krytyczna recenzja na moim blogu:

    http://tymekwietymeknie.blogspot.com/2013/07/przebiegum-zyciae-piotr-czerwinski.html

    Ale może ktoś z większym doświadczeniem w poszukiwaniu szczęścia za granicą odnalazł w niej sens istnienia. W każdym razie niespecjalnie polecam wydawać pieniądze.

    PS. Irlandia nie jest częścią United Kingdom ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Aj noł, że nie jest;)
    Zastanawiałem się, czy ktoś skuma o co chodzi. Niech tak zostanie.

    Co do kosztów, ile wydałem, można przeczytać w poście wyżej. Dla mnie lektura jak najbardziej znośna, choć bełkotliwa.
    Nic odkrywczego, ale jakoś mnie zauroczyła.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak naprawdę to jedna i ta sama osoba - Gustaw i Konrad. Jak w Podziemnym Kręgu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz