Recenzja: Jay Kristoff "Tancerze Burzy" (Uroboros, 2013)

Wydawnictwo Uroboros, wchodzące w skład grupy wydawniczej Foksal, prawdopodobnie zyska dość silną pozycję na rynku szeroko pojętej fantastyki.

Pojawiło się już kilka publikacji z ich stajni, pojawiają się cenieni autorzy, jak Marcin Mortka... a jedna z ich książek - Tancerze Burzy trafiła w moje skromne ręce. O niej kilka słów za chwilę skreślę, a i dodam przy okazji, że pisząc te słowa, kładę na stoliku obok koleją ich publikację Bogowie i wojownicy, o której napiszę niebawem. Tymczasem, przenieśmy się na Wyspy Shima.





To prawie klasyczna steampunkowa opowieść. Era pary i spalin... Postapokaliptyczny obraz świata, wyeksploatowanego niemal do cna... Walka o wolność, miłość i honor. Klasa panująca i uciskani robotnicy. Gdzieś na granicy tli się rebelia. Klasyka. Jednak cała akcja umieszczona jest w uniwersum przypominającym nam Japonię, tudzież szeroko pojęty Daleki Wschód, co sprawia, że dostajemy powieść o wiele świeższą niż gdyby miała się ona rozgrywać na ulicach XIX-wiecznej Anglii.

Niepowtarzalny klimat steampunku z orientalną nutą dodaje powieści sporo uroku. Samurajowie, gejsze, kodeks busido, mit dziewięcioogoniastego (tak doskonale, choć nie do końca prawdziwie, ukazanego w Naruto. Pop-kultura wszystko zniekształca), wszystko to, co fascynuje młode pokolenia – coraz częściej wychowane na mandze i anime – ma szansę zainteresować wielbicieli literatury fantastyczno-przygodowej. Zarówno początkujący, jak i starzy wyjadacze powinni być ukontentowani z lektury.

Ciekawa i wciągająca fabuła, pełna intrygujących zwrotów akcji, wyraziste postaci, z którymi dość szybko można się identyfikować – czegóż więcej trzeba?

O czym koniecznie trzeba wspomnieć, to genialne analogie do naszego, realnego  świata. Najważniejszymi są nawiązanie do wojen o paliwo, które prowadzone na Bliskim Wschodzie. Nie da się przecież ukryć, że opinie mówiące o tym iż w rzeczywistości wcale nie chodzi o ogólnoświatowy pokój, tylko o ropę, mają w sobie ziarno prawdy. Kiełkujące. Coraz silniej i coraz lepiej trzymające się podłoża. Shima też potrzebuje paliwa, w tym celu usiłuje podbić kolejne terytoria i zdobyć siłę roboczą. Lotos musi kwitnąć!

Inna rzecz, to segregacja rasowa, która przecież dalej jest obecna, a która została silnie uwypuklona. Chodzi nie tylko o kolor skóry gaijinów (białych) oraz uznanie ich za gatunek rozwojowo niższy, ale też o kastowy podział społeczeństwa. I pogardę, jaką żywią wyższe klasy społeczne, do plebsu.

Zanieczyszczenia spowodowane lotosem i związkami z niego uzyskiwanymi prowadzi do degeneracji wielkich obszarów państwa. Tak jak zanieczyszczenia wytwarzane przez homo sapiens na Ziemi niszczą naszą planetę, tak i w Simie obserwuje się coś na kształt efektu cieplarnianego, dziury ozonowej, kwaśnych deszczy, czy też problemów z zaopatrzeniem w wodę pitną. Wymierają też dzikie zwierzęta. Ale przecież lotos musi kwitnąć!

Jay Kristoff komponując dla nas ciekawą, wciągającą opowieść, zaaplikował nam także spory ładunek polityczno-społecznych obserwacji. Zbyt wyraźnych i zbyt mocno przypominających to, co dzieje się w świecie realnym.

Jest to więc przestroga, zmyślne ukryta pomiędzy wierszami bajecznej opowieści. Powieść dobrze napisana, z mocno zarysowanym przesłaniem. Coś, co nie tylko bawi, ale i uczy. Polecam, licząc że i Was zaintryguje.

No i… to tom pierwszy Wojen Lotosowych. Czekam na kolejne części!

Tytuł: Tancerze Burzy
Autor: Jay Kristoff
Wydawca: Uroboros


Serdecznie dziękuję za egzemplarz do recenzji!

Krzysztof Chmielewski



Komentarze