Recenzja: Stanisław Figiel "Na ścieżkach Mioricy".

To chyba najlepsza publikacja jaką dostałem od Warszawskiej Firmy Wydawniczej. Aż mi wstyd, że tak długo zwlekałem z wzięciem jej do ręki… No, ale lektura okazała się nie lada niespodzianką.

Na wstępie wypada zaklasyfikować jakoś tę książkę. To coś, co plasuje się na pograniczu reportażu czy też wspomnień, autobiografizujących lekko. „Fabuła” obejmuje kilka historii, luźno bądź mocniej ze sobą powiązanych. Bohaterem każdej z nich jest, poniekąd, autor, jednak najważniejszy jest, co oczywiste, bohater zbiorowy.

Od razu informacja dla tych, którzy żyją w wiekach średnich – Rumun to nie to samo co Rom. Te dwa narody nie są ze sobą spokrewnione. Tak więc terminu Rumun czy też Rumuni, odnosić się będzie do autochtonów (koniec i kropka. Agresywne komentarze kasuję!).


Poznajemy więc Rumunię. W różnym czasie i miejscu. Powiedzmy, że od tej lepszej strony… Całkowicie pozbawionej stereotypów. Osobiście nigdy w tym kraju nie byłem, wiem o nim tyle ile podaje Wikipedia (jak i pewnie większość z Was). No i miałem ogromną przyjemność poznać pewną uroczą Rumunkę, która kilku informacji również mi udzieliła. Niewiele, nikt nie jest idealny, ale po lekturze powyższej książki czuję, że trzeba będzie wiedzą pogłębić.

Rumunia w obrazie jakie kreśli dla nas Stanisław Figiel jest krainą magiczną. Niestety, nie jest też krainą mlekiem i miodem płynącą. Tak jak Rzeczpospolita i Rumunia była przez długie lata zamknięta w bloku wschodnim, co znacznie wpłynęło na jej rozwój gospodarczy i kulturowy.

To troszkę taki zaścianek Europy. Oczywiście życie Rumunów nie różni się specjalnie od naszego (tudzież „zachodniego”), choć, podobnie jak w Polsce i całym bloku wschodnim, kraj jest nieco zaniedbany. Tradycja, wiekowa architektura, folklor mieszają się bowiem z postsocjalistycznym „dorobkiem” i zaniedbaniem. Niestety. Ale ma to też swój urok. No i… innego świata wielu z nas nie zna. Można się poczuć jak w domu.

Spotkamy tu wojskowych, pasterzy, ludzi parających się pracą na roli, kleryków… Zajrzymy na chwilę do miasta, ale skupimy się przede wszystkim na prowincji. To ona wydaje się być wyjątkowa. Miasto jak miasto, podobne jest do naszych.

Doznamy zauroczenia, zbadamy ślady innych kultur, które wpłynęły na obecny stan Rumunii. Odrobimy lekcje historii, pouczymy się języka (może być zabawnie), napijemy palinki i piwa. No i kawy, o tym nie można zapomnieć. I skosztujemy narodowych potraw. To Rumunia od kuchni, a nie wycieczka autokarem.

Figiel pisze rewelacyjnie. Dziw mnie bierze, że drukuje go, całym szacunkiem, niewielkie wydawnictwo, które na rynku pojawiło się niedawno. Według mnie książka nadawała by się do serii Terra Incognita jaką sygnuje swym logiem W.A.B.

Autor ma w sobie coś z gawędziarza. Czuje się, że snucie kolejnych opowieść przychodzi mu łatwo. Zręcznie łączy ze sobą kolejne fragmenty, wplata postaci i anegdoty. To ktoś, kogo chce się słuchać. Śledzi się każde słowo.

Reasumując… Na ścieżkach Mioricy spotkać możemy wspaniałe postaci, wysłuchać pięknych opowieści i podziwiać cudowne widoki.  Można się zakochać w tym kraju, mimo iż noga ani razu nie postała na jego terytorium. Można polubić i zrozumieć jego mieszkańców, nie zamieniwszy słowa.

Polecam więc. To wspaniała przygoda.

Tytuł: Na ścieżkach Mioricy
Autor: Stanisław Figiel
Wydawca: WFW

* Dziękuję wydawcy za egz. do recenzji!



Krzysztof Chmielewski


Komentarze