Świat
wykreowany przez Kołodziejczaka poznałem za pośrednictwem Czerwonej mgły w roku ubiegłym. A może w tym… Nie ważne. Istotne,
że jakiś czas temu, na długo przed dobrnięciem do tomu pierwszego, choć kątek
oka go dostrzegałem. W końcu, będąc w bibliotece, na jednym z regałów
wypatrzyłem Czarny horyzont.
Zatopiłem się w lekturze i… jestem bardzo zadowolony!
Kto raz
zanurzy się w rzeczywistości istniejącej wokół Kajetana Kłobuckiego, głównego
bohatera tej dylogii, raczej tam zostaje (kolega dalej trzyma moją Czerwoną mgłę…). Zmyślnie opracowana, silnie
rozbudowana, łącząca w sobie elementy s-f i fantasy (i
pokrewnych fanaberii). Jednak ma w sobie jakich nieuchwytny magnetyzm, coś
takiego co nie pozwala się oderwać. Muszę przyznać, że autor, wśród znajomych
mi polskich fantastów wiedzie prym. Prawie nikt nie tworzy świata tak
plastycznego, a zarazem tak dobrze obrazującego moje upodobania. Dostałem dokładnie
to, co mnie kręci.
Obie powieści
przyjęły się na rodzimym gruncie raczej pozytywnie, czemu się absolutnie nie
dziwię. No bo jak nie lubić takiej wizji…
Świat po
zagładzie. Wymiary nałożyły się na siebie, powstała wyrwa przez którą
przedostały się Balrogi (ach, ten wszechobecny Tolkien, który lekko razi, ale
potem jest już wszystko jedno) ze swoją czarną armią i niegasnącą nienawiścią
oraz walczące z nimi elfy… Homo sapiens i bohaterowie żywcem wyjęci z Władcy pierścieni… Nowoczesne technologie,
komputery, satelity szpiegowskie i konnica. Magiczne stworzenia i pojazdy
opancerzone. Karabiny, miecze, łuki, zaklęcia i modlitwy. Magiczne menhiry i
miny przeciwpiechotne.
Kalejdoskop
zdarzeń i powiązań przytłacza z każda kolejną stroną. Czasem coś zabrzmi
znajomo, czasem niepoważnie, ale złożoność świata z jakim obcujemy sprawia, że
lekturę kończy się z uśmiechem na twarzy. I tęsknotą. Aż zazdrość mnie zżera,
że sam nie potrafię tworzyć takich rzeczy.
Lekko
prowadzona narracja, skacząca od jednej postaci do drugiej (Kłobucki nie jest
jedynym obiektem naszych zainteresowań, aczkolwiek to wokół niego wije się
większość akcji), warstwa językowa na przyzwoitym poziomie, w pełni zrozumiała
(tak powinno być w przypadku większości czytelników), postaci zaś wyraziste.
Czego chcieć więcej?
Postapokaliptyczne
świat, w którym człowiek, w końcu, zbratał się z naturą. Publikacja, na
podstawie której można by nakręcić serial (albo i film), równie porywający jak Gra o tron (w końcu obejrzałem!), Mad Max czy Wodny świat.
Jeśli komuś
miałbym polecić autorów od których warto zacząć przygodę z polską fantastyką, obok
Sapkowskiego, Pilipiuka, Piekary i Cherezińskiej, pojawiłby się właśnie Tomasz Kołodziejczak.
Czapki z
głów! I spoglądajcie z niepokojem na Czarny horyzont!
Czarny horyzont
Tomasz Kołodziejczak
Fabryka Słów, 2010
Gdzie Ty tam steampunk widzisz o_O
OdpowiedzUsuńŁosz ty... fakt. Pokopały mi się pojęcia...;P
OdpowiedzUsuńGłupich nie sieją... ;) Za często bujam w obłokach chyba...
OdpowiedzUsuń