"Obscenariusz" Wojciecha Kuczoka. Jest dobrze, ale bywało lepiej...

Kuczok, jako autor jest mi bardzo bliski. Od czasu gdy po raz pierwszy przeczytałem Gnój (a było to w roku 2008), to o czym i jak (przede wszystkim jak) pisze nie daje mi spokoju. Niewielu potrafi tak dobrze – szczególnie pod względem językowym – uchwycić rzeczywistość. Dostrzec istotność w nieistotności, zaintrygować codziennością, której zazwyczaj nawet nie zaszczycimy spojrzeniem, odczarować pewną rutynę i banalność. Ta myśl aż się prosi, by przywołać Szare eminencje zachwytu Białoszewskiego i zachwyty nad łyżką durszlakową. Bo Kuczok koncepcję reizmu skutecznie realizuje.

Jednak, gdy z trudem przebrnąłem przez pierwsze z opowiadań ze zbioru Obscenariusz zacząłem się zastanawiać czy aby nie nastąpiło – w końcu – tzw. zmęczenie materiału. Nie wiem co się stało, ale ­wydało się być mało naturalne, wymuszone, pisane na siłę, na kolanie wręcz. I gdy już zwątpiłem, okazało się, że pozostałe teksty udało się raczej utrzymać na poziomie, do którego autor czytelnika przyzwyczaił.



Mocno frywolne (żeby nie powiedzieć sprośne) pierwsze opowiadanie szybko zmęczyło mnie usilnie mnożonymi metaforami, którym daleko to prozy wychwalanej przez krytyków. Jednak językowo rehabilituje się Kuczok w kolejnych tekstach. Jego Bachantka na panterze – o wiele subtelniejsza i wyrazistsza zarazem – stanowi dobrą odtrutkę na niespełna sto stron niewypału. Pseudo-przypowieść o artystach i przedsiębiorcach trafnie ukazuje relacje jakie i dziś zachodzą w środowisku oraz staje się uniwersalnym obrazem ludzkich zachowań.

Pod Złotą Gęsią dostaje się Honoriuszowi B., który ośmielił się skusić na godny pożałowania popas, miast wprost zmierzać do swej ukochanej w Polsce. Łakomstwo nie popłaca na żadnej płaszczyźnie.
Makabra wedrze się w tekście czwartym, który wzbogacono lekką nutką pikanterii. Groteska i ironia w kolejnym odbiorą resztki godności słynnemu Adolfowi H., choć sytuacja wyda się czytelnikowi bardziej śmieszną niż tragiczną. Mimo iż temat wybitnie poważnym się zdaje.

Klapki (Z zielonymi motylkami) raziły zaś tanim chwytem rodem z Hollywood.  Wśród tylu sprawnie skomponowanych tekstów (nie licząc pierwszego) odlazła się druga czarna owca w stadzie, która aż razy banalnością w ostatniej scenie. Rozwijając się przyjemnie, w „kukoczowy”, rozpaćkany sposób finalnie kończy się lekką klap(k)ą.

Udręka i ekfraza łączy zachwyt nad architekturą i wystrojem wrocławskich kościołów z odważną i lekko oburzającą przygodą miłosną, której świadkują święci. Nie dla dewotek.

Na koniec – armata, co okazało się dopiero na końcu. Najlepsze z opowiadań. Pozornie tekst o (nie)szczęśliwym małżeństwie, w którym związek skonsumowano tylko pozornie. Ostatnie strony złożą w całość niespójne ślady pozostawione na wcześniejszych stronach i ułożą się w… coś, na co nie do końca jest przyzwolenie.


Erotyczne fascynacje nie opuszczają autora od Opowieści samowitych. Nadmiernie eksponowane, to znów ukrywane, od lat 90-tych kołaczą się jego tekstach. Tu osiągają coś na kształt apogeum. Począwszy od tytułu, a skończywszy na czwartej stronie okładki, spodziewać się można tekstów mocnych, wyuzdanych i przyprawiających co najmniej o zakłopotanie. Jednak nie jest to wszystko na co stać Wojciecha Kuczoka. Zbiór niestabilny i nie dopieszczony. Choć momentami efektowny. Zerknąć można.


Tytuł: Obscenariusz. Wypisy z ksiąg nieczystych
Autor: Wojciech Kuczok
Stron: 220
Wydawca: WAB, 2013
Dziękuję wydawcy za egz. do recenzji!



Krzysztof Chmielewski

Komentarze