Piotr Sender
Po drugiej stronie cienia
Uroboros,
2014
Stron: 329
Tym razem
przeniesiemy się do… Olsztyna, który – jak się okazuje – ma osobliwie mroczną
naturę. Ostatnimi czasy dość często bywam w tym mieście. Dopiero, co czytałam
powieść autorstwa Filipa Onichimowskiego (Człowiek
z Palermo), która też traktowała o wydarzeniach, jakie rozgrywają się w
stolicy Warmii i Mazur. Cieszy mnie fakt, że i Sender wprowadza to miasto na
karty literatury. Decentralizacja postępuje!
Pomysł, na
jaki wpadł autor, jest jak najbardziej godny uwagi. Ukazanie przestrzeni miejskiej,
jako dwóch pozornie niezależnych od siebie sfer, dwóch wymiarów, które co jakiś
czas na siebie nachodzą (i – rzecz jasna – nie prowadzi to do niczego dobrego),
nie jest nowa, ale na gruncie polskim, zdaje się, jeszcze nie trąci myszką.
Niestety realizacja autorskich założeń, nie robi już takiego wrażenia.
Powieść
przypomina klimatem znaną serię gier (i filmowych adaptacji) – Silent Hill. Momentami także Ciemność płonie Jakuba Ćwieka (które
właśnie czytam) i coś… jeszcze coś, co mam na końcu języka…
A propos
języka, on właśnie stanowi największy mankament powieści. Nie wiem czy to
kwestia redakcji, która nie wyłapała kilkunastu (co najmniej) zgrzytów
stylistycznych czy też zwyczajnie nie miała zamiaru się wtrącać, niemniej autor
popełnił kilkanaście fraz, które przyprawiły mnie o gęsią skórkę. Mnie, bo Was
nie muszą.
Zdaję sobie
sprawę, że autor ma już dwie inne książki na koncie, a także garść opowiadań,
niemniej owa nieporadność w operowaniu polszczyzną – głównie trafnością,
adekwatnością pewnych określeń – budzi pewien niepokój. Udało mi się rzucić
okiem na kilkanaście recenzji i liczne opinie zamieszczane w portalach
internetowych (jak Lubimy Czytać) i widzę, że niektórzy czytelnicy mają podobne
odczucia.
Sama fabuła
wydaje się być nierówna. Brakuje jej nie tyle świeżości (której od pewnego
czasu ze świecą szukać w tej stronie literackiego świata), co autentyczności,
pełnego zaangażowania ze strony tak autora, jak i czytelnika. Sender mimo
wszystko, nie potrafił przykuć mojej uwagi na tyle, bym po kilku dniach od
zakończenia lektury, był w stanie spamiętać inne rzeczy niż potknięcia.
Zbyt dużo tu
także – mimo iż to jeden z głównych wątków – scen traktujących o związku głównego
bohatera z zaginioną Magdaleną. Chwilami mroczna (jak zakładam) opowieść zdaje
się zmieniać w ckliwą opowiastkę o złamanych obietnicach, niegdysiejszych
ideałach i cukierkowym życiu. Po co? Nie mam pojęcia, niemniej te fragmenty
poważnie zaburzały lekturę.
Nie jestem w
stanie jednoznacznie stwierdzić, czy Po
drugiej stronie cienia Piotra Sendera jest pozycją, którą warto mieć na
półce. Podchodzę do niej podejść raczej bezrefleksyjnie, jak do średniej klasy
czytadła, które nie zostawia w pamięci trwałych śladów. Pozostał pewien
niedosyt, poczucie niewykorzystanej szansy.
Czytacie na
własne ryzyko.
* Dziękuję
wydawcy za egzemplarz do recenzji
Czytałam różne recenzje tej książki i widzę podzielone zdania. Czy mi się spodoba - nie wiem, bo podobnie jak Ty zwracam uwagę na stylistykę. Cóż, sięgnę po nią w wolnej chwili i zobaczę.
OdpowiedzUsuńTu nie tylko o styl chodzi;) Całość prezentuje się w miarę przyzwoicie, ale równocześnie jest banalna... Nic na czym można zawiesić oko na dłużej.
OdpowiedzUsuń