Z twórczością
Marty Kisiel zetknąłem się po raz pierwszy… i przyznam szczerze, jestem w
kropce. Z jednej strony czyta się Nomen
Omen nadzwyczaj dobrze, to powieść dopracowana, wydaje się być przemyślana
w każdym zdaniu… a równocześnie napotkałem na kilka zgryzów (głównie
językowych), których pominąć nie sposób. Bo czegoś się trzeba przyczepić.
Fabuła zdrowo
„ryje beret”, że pozwolę sobie zaczerpnąć ze słownika Niedasia, jednego z
bohaterów powieści. Nagromadzenie fantastycznych (i fantazyjnych) postaci na
przestrzeni nieco ponad trzystu stron skutkuje historią prostą i karkołomną
równocześnie; pękającą w szwach od wszelkiej maści wypadków, zderzeń i
konfrontacji, przeplatanych krótkimi momentami na złapanie oddechu.
Napotkamy tu
zarówno na klasyczne – w pewnym sensie – zwroty akcji, jak i zaskakująco świeże
(czytaj absurdalne) rozwiązania fabularne. Sądzę, że niewielu czytelników
nudziło się podczas lektury. Ja na pewno nie.
Tym, na co
szczególnie trzeba zwrócić uwagę, to niebanalne poczucie humoru. Słowne
potyczki, humor sytuacyjny i liczne aluzje do… czego się tylko da, wskazują na
miłośniczkę groteski i absurdu (oraz produkcji typu Straszny film czy Naga broń).
Kisiel uderza w mój gust, jak nikt od dobrych paru miesięcy (i kilku tysięcy
stron). Dygresja: po lekturze Nomen Omen zapoznałem
się też z opowiadaniem Rozmowa
dyskwalifikacyjna i wydaje mi się, że z podobnym stylem spotkam się w
niemal wszystkich jej publikacjach… Dobrze to czy źle, nie mnie oceniać.
Na dodatek lekkość,
z jaką porusza się po meandrach języka polskiego i jego mniej lub bardziej
stabilnych odnogach (patrz gwary młodzieżowe) zapiera dech w piersiach. Z
kilkoma wyjątkami rzecz jasna, bo choć zdaję sobie sprawę z faktu, iż jest to
pozycja kierowana przede wszystkim do młodzieży (acz nie tylko), to warstwa językowa
– momentami – stanowczo została przesycona swoistą nowomową graczy
komputerowych i gimbusów. Nie ma znaczenia, czy jest jej wiernym odzwierciedleniem,
czy też (co bardziej prawdopodobne) stanowi jeno dość udaną stylizację na
potrzeby powieści. Marta Kisiel nieco przesadziła, co skutkowało u mnie
chwilami zwątpienia w trakcie lektury. Na szczęście krótkimi. Mówi się, że od
nadmiaru głowa nie boli, niemniej warto się zastanowić nad ograniczeniem
językowych kulfonów.
Zachwyca
przedwojenny Wrocław (a raczej Breslau) i jego tajemnice, które migają nam
między stronami. Opisy dawnych lat (szkoda, że tak fragmentaryczne!) wciągają i
sądzę, że spokojnie mogłyby chwilami konkurować z fikcjami Krajewskiego, gdyby
pokusić się o ich rozszerzenie. Może jakaś powieść-polemika ze Śmiercią w Breslau?
Po czym
poznaję dobrą książkę, jaką – pod wieloma względami – jest wyżej omawiana
pozycja? Po tym, że gdy docieram do ostatniej strony, gdzieś w głębi pojawia
się lekkie ukłucie, żal, że to już i trzeba się z bohaterami pożegnać. Zabawa
była przednia.
Polecam Nomen Omen przede wszystkim dlatego, że
ma zadatki na to, by wkraść się na te wyższe półki polskiej fantastyki. Ta humorystyczna,
jakże barwna powieść dostarczyła mi „detoksykacji” po dłuższej przygodzie z
Piekarą i Senderem.
Polecam tym,
którzy nie traktują wszystkiego „serio”, cenią sobie ostre riposty i mają
dystans do polonistów (wcale nie jesteśmy takimi ciamajdami!). Powoli zabieram
się za poszukiwanie Dożywocia, o
którym słyszałem niemal same pochlebne opinie. Pora zmierzyć się i z tą pozycją
wydawniczą.
Marta Kisiel
Nomen Omen
Uroboros, 2014
Stron: 330
Dziękuję
wydawcy za egz. do recenzji
Krzysztof
Chmielewski
świetnie... kolejna książka trafia na listę :D
OdpowiedzUsuńGodna uwagi ;)
UsuńJuż jest w moich planach. Choć teraz zaczęłam się bać o tę stronę językową. Jednak spróbuję się z nią zmierzyć :)
OdpowiedzUsuńOgólnie rzecz biorąc, książka jest świetna. Czasami tylko (jak też pisałem), następuje pewien przesyt, pisanie jakby na siłę. Niemniej "Nomen Omen" warto przeczytać ;)
Usuń