O trylogii Beth Revis słów kilka... Pochlebnych i nie


Czytelnicy Literackiej kanciapy wiedzą, że powieści obfitujących w wątki romansowe zasadniczo unikam, jednak zdarza mi się wykonywać (co nawet dla mnie jest czasem niezrozumiałe) partyzanckie wypady na teren wroga. Trzeba wiedzieć co i jak krytykować…

Kolejny raz moja cierpliwość została wystawiona na próbę, podobnie jak nagromadzone przez lata uprzedzenia. Dalej trzymam się stereotypów na temat literatury młodzieżowej oscylującej na granicy fantastyki i romansu… Zmierzch czy Igrzyska śmierci skutecznie odstraszyły mnie ekranizacjami, a kilka pozycji książkowych (choć w to dawka minimalna) dało ostro popalić… Nie wiem co mnie podkusiło, ze zabrałem się za trylogię autorstwa Beth Revis (W otchłani, Milion słońc, Cienie Ziemi), ale podczas lektury okazało się, że nie taki znów straszny ten diabeł, jak go malują.

Znów okazało się, że „oceniam książkę po okładce”. Co jednak miałem zrobić, gdy na każdej z trzech widniała para nastolatków składających usta do pocałunku lub stojących blisko siebie…



Ckliwych, bajkowych, wymuskanych scen miłosnych znalazłem niewiele. Na przestrzeni mniej więcej tysiąca stron stanowiły śladowy procent, co pewnie przyprawi o lekką ulgę zatwardziałych fanów rasowego s-f, gdzie na uczucia inne niż nienawiść i gniew miejsca brak. Tu też się one pojawiają, jednak dominować będą nieco subtelniejsze realacje.

Uniwersum stworzone przez Beth Revis choć banalne, może się podobać. Mimo iż fabuła jest – w większości przypadków – przewidywalna, chwilami może zaskakiwać. Opowieść o wyprawie „Błogosławionego” na nową planetę (którą ma skolonizować) wciąga, przykuwa uwagę, ale jakoś nie pozostawia wyraźnych śladów w pamięci. Wszystkie trzy tomy czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. To coś co nazywam sezonowymi bestsellerami, ponieważ mniej więcej po roku świat o nich zapomina. W Polsce książka prawdopodobnie przejdzie bez większego echa, ale czego się spodziewać, skoro większość z nas nie czyta (przypominam, jest nas przecież ok. 38 milionów!) a i podobnych pozycji na rynku znajdziemy sporo. To klasyczne „zabijacze czasu”, powieści z prostą, chwytliwą historią i morałem.

A właśnie… byłoby sporym nietaktem nie wspomnieć tego ostatniego. Choć całość pochłania się raczej bezrefleksyjnie, nie sposób przejść obojętnie wobec kilku kwestii poruszonych w treści. Pierwsza, to problem segregacji rasowej, dążenia to unifikacji społeczeństwa. Autorka odkrywa przed nami kolejne ciemne strony natury ludzkiej, nasze żądze, instynkty i zbytnią pewność siebie. I oczywisty fakt, że społeczność musi mieć swoją hierarchię, opartą rzecz jasna na demokracji, nie zaś dyktaturze (mimo iż ta również ma swoje dobre strony).

Co irytuje? Poza okładką… jeśli kogoś wciągnie fabuła powieści (mnie wciągnęła, czyli ma potencjał), poza schematem fabularnym, razić będzie zaledwie kilka szczegółów. Przede wszystkim permanentny brak wulgaryzmów, zastąpionych słowem ‘gzyf’. Brzmi to niewyobrażalnie sztucznie (podejrzewam, że owo słowo jest czymś więcej niż fanaberią autorki i że ma swoje uzasadnienie w społeczności „Błogosławionego), zwłaszcza, gdy pojawia się raz za razem.

Polecam te książki szczególnie młodym czytelnikom, którzy przygodę z fantastyką dopiero rozpoczynają. To pozycja lekkostrawna, niewymagająca i wciągająca. Skłamałbym, gdybym napisał, że jestem z lektury niezadowolony, pani Revis mile mnie zaskoczyła.

Beth Revis
W otchłani, Milion słońc, Cienie Ziemi
Wydawnictwo Dolnośląskie, 2014

Serdecznie dziękuję wydawcy za egzemplarze do recenzji.  


Krzysztof Chmielewski

Komentarze