Tekst ukazał się wcześniej na łamach serwisu www.kostnica.com.pl
Doczekałem
się kontynuacji Korony śniegu i krwi.
Drżącymi rękami otwierałem paczkę i w chwilę później siedziałem zatopiony w
lekturze. Trochę to zajęło – w końcu 740 stron formatu zbliżonego do a4, to nie
byle co – ale drugi tom trylogii mam już za sobą. Jest więcej niż dobrze.
Elżbiecie
Cherezińskiej udało się nie wytracić pędu, którego nabrała akcja pierwszej
części. Podołała też trudnemu zadaniu jakim jest utrzymanie czytelnika w
ciągłym napięciu podczas lektury. Nie zdejmując nogi z gazu… tfu… niemal zajeżdżając
konia, prowadzi nas krętymi ścieżkami historii znikając, to znów ukazując się
tym, którzy ruszyli za nią w pogoń.
Niewidzialna
korona łączy w sobie zarówno elementy powieści historycznej, jak i
sensacyjnej. Chwilami ociera się o rasowe fantasy lub, jakkolwiek to zabrzmi,
kryminał noir z akcją rozgrywającą się w czasach średniowiecza. Mieszanka ta
nie zawsze była dla mnie do przyjęcia, jednak w ogólnym rozrachunku nie da się
o tej książce powiedzieć inaczej niż: „rewelacyjna”.
Śledzenie
kolejnych poczynań księcia Władysława, humorów przebiegłego Vacława II czy działań
Kaliny, to uczta dla oczu i sprawdzian z historii. Postaci fikcyjne i
rzeczywiści bohaterowie pojawiający się na kartach historii koegzystują na tych
samych zasadach, przez co nie zawsze da się jednoznacznie stwierdzić (bez stosownego
zasobu wiedzy), kto istniał naprawdę.
Jak potoczą
się losy Rikissy, Jakuba Świnki i Michała Zaręby? Czy Mechtylda Askańska
osiągnie swój niecny cel, a Królestwo Polskie – na przekór jej oczekiwaniom – się
odrodzi? Tego zdradzić nie mogę. Puszczę Wam tylko oko i powiem, że po lekturze
pytań tego rodzaju będzie coraz więcej, a rozwikłania
Krew leje się
gęstym strumieniem, głowy spadają z ramion, ścierają się wrogie armie… i
religie. Nie brak tu i pieprznych fragmentów, od których płoną policzki oraz
scen, które co rusz przyprawiłyby stare dewotki o palpitację serca.
Autorka Gry
w kości, po raz kolejny dowiodła tego, że potrafi połączyć – chyba jak nikt
inny – fakty i mity, przeplatać realne zdarzenia ze światem magii. Pozostając
wierna historycznym przekazom i tym czego jesteśmy pewni, nie stroni od legend,
teorii spiskowych i domysłów. Zręcznie balansuje na krawędzi.
Cherezińska,
nazywana jest czasem polskim R. R. Martinem. Coś w tym jest, bo świetnie radzi
sobie z narracją symultaniczną, równoczesnym prowadzeniem kilu wątków. I choć
nie wszystkim się to podoba, zabieg ten jest konieczny, ze względu na specyfikę
opowiadanej historii, w której poczytania różnych ludzi wchodzą w interakcje.
Inna rzecz,
że w zachowaniu niektórych postaci (nie tylko ludzi!) znajdziemy pewne
zbieżności stworzonymi przez wyżej wymienionego. Mechtylda jest niczym Cersei,
Władysław jak Tyrion, Rikissa jak Daenerys (kim jest Michał Zaręba – sami się
domyślicie), a Otto ze Strzałą przypomina nieco głowę rodziny Lanisterów. Pozostaje
tylko pytanie: na ile to Cherezińska czerpie z twórczości autora Gry o tron, a na ile Martin z historii
Polski epoki rozbicia dzielnicowego.
Dość żartów. Należałoby
też nieco ostudzić mój zapał, lekką obniżyć egzaltowany styl i skreślić kilka
słów na temat tego, co w Niewidzialnej
koronie nie przypadło mi do gustu. Z początku wydawało mi się, że akcja
powieści jest jakby zbyt „sensacyjna”, nie przystając do publikacji, która ma
dość poważny charakter. Dotyczy to zwłaszcza pierwszych kilkunastu stron, po
których fabuła nabiera już poprawnego tempa, które utrzyma się niemal do samego
końca.
Druga sprawa,
to herby. Czytając komentarze w sieci – jeszcze w trakcie lektury - dostrzegłem,
że wielu czytelników narzeka na ukazanie herbowych stworzeń jako
dalszoplanowych bohaterów powieści. O ile w Koronie
śniegu i krwi ich aktywność była zauważalna, o tyle w drugim tomie jest jej
nieco za dużo. Chwilami rzeczywiście nie wyglądało to dobrze.
Te „wady” nie
zmienią jednak faktu, że Niewidzialna
korona stanowić będzie ozdobę moich półek. Czuję, że książka – jak i cała
trylogia – Elżbiety Cherezińskiej odniesie spory sukces na polskim rynku
wydawniczym i kto wie, może pojawi się poza naszymi granicami. Jej popularność
stale rośnie i trzeba to wykorzystać.
Historię
trzeba umieć opowiadać, a pisarka robi to znakomicie. Nie tylko pisząc zresztą, bo miałem okazję uczestniczyć kiedyś w spotkaniu na temat Wikingów, w
katowickiej bibliotece. Udało mi się wówczas z autorką porozmawiać – zapraszam
do lektury wywiadu.
Z
niecierpliwością wyczekuję trzeciego tomu, wieńczącego trylogię Odrodzone królestwo.
Elżbieta
Cherezińska
Niewidzialna korona
Stron: 739
Pruszyński i
S-ka, 2014
Krzysztof
Chmielwski
Nie słyszałam jeszcze żadnej negatywnej opinii o książkach Cherezińskiej. Muszę przeczytać, szczególnie że lubię ten okres historii.
OdpowiedzUsuńJa czytałem już dwie jej powieści i jestem bardzo zadowolony ;)
OdpowiedzUsuńTo utalentowana autorka! I solidnie wykonuje swoją robotę.
Miłe słowa ;)
OdpowiedzUsuńCherezińska lepsza niż Martin!
Dziękuję i pozdrawiam!
Już od jakiegoś czasu planuję zapoznać się z prozą Elżbiety Cherezińskiej - też uważam, że historię trzeba umieć opowiadać, a ja uwielbiam te opowieści, które umiejętnie mieszają fikcję i prawdę, zachęcając czytelnika do poznawania dawnych dziejów.
OdpowiedzUsuńNie pozostaje więc nic innego... jak tylko sięgnąć po książkę ;)
OdpowiedzUsuń