Z początku
wydawało mi się, że mam do czynienia z nędznie zakrojoną powieścią utrzymają w
realiach twardego science fiction. Gdy jednak dotarłem do „sedna sprawy”
okazało się, że większość scen i dialogów zaplanowano rozmyślnie (lub autor
miał fuksa i tak to wygląda), tak by zmylić czytelnika, który nigdy wcześniej z
Johnem Scalzi nie miał styczności. Autorowi udało się zwieść mnie na manowce,
zaskoczyć. I rozbawić.
Czerwone koszule, to ciekawy pastisz na
współczesny film i telewizję. I życie. No i kawałek dobrego lekkostrawnego s-f.
Książka atakująca przaśność obecnej rozrywki… i jej bezwzględność. Naśmiewa się
z telewizyjnych tasiemców, w których schemat fabularny może przyprawić o ból
głowy nawet najmniej świadomych odbiorców (choć – o dziwo – wielu nie
przyprawia). Ukazuje banalność naszych oczekiwań, niewyszukane gusta i miałkość
produktów nam serwowanych.
Głównym
bohaterem powieści jest niejaki (i trochę nijaki) Andrew Dahl, który zaciąga
się na „Nieustraszonego” (to flagowy okręt Unii Galaktycznej). Zaciąga się z
myślą, że będzie latał po wszechświecie i przeprowadzał eksperymenty naukowe,
strzelał z miotacza laserowego oraz robił wszystko to, co na takim statku robić
się powinno. Oczywiście rzeczywistość okaże się nie tak prosta jak mu się
wydawało… Podobnie jest z innymi „nowymi” na statku, których losy śledzić
będziemy na przestrzeni kolejnych stron. To, co odkryją, zbije z nóg nie tylko
ich, ale i czytelnika. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Czyta się Czerwone koszule właściwie jednym tchem
(tak, wiem jak to brzmi). Zwłaszcza główną część fabularną. Napisana sprawnie,
z pomysłem, ze sporą dozą – świadomie użytego (choć chyba nie wszędzie) – kiczu.
Część dialogów aż kłuje w oczy swą banalnością, przechodzącą momentami w niczym
nieskrywany idiotyzm. Epilogi już tak nie porywają, ale udało się autorowi utrzymać
– jako tako – poziom i tempo narracji. Z początku można się czuć lekko zbitym z
tropu, ale po kilkunastu stronach świadomość tego, co dzieje się na papierze,
wraca.
Jeśli ktoś
lubi czarny humor i jest znawcą gatunku, odnajdzie stosowne odwołania i aluzje (ja
pewnie przeoczyłem całą ich masę). Powinien nie tylko dobrze się bawić, ale i
dostrzec, że książka ma służyć nie tylko rozrywce. Można się tu doszukiwać –
gdyby pewne działania bohaterów były świadome – podobieństw z takimi pozycjami
jak Uciekinier, Wielki marsz, czy Truman
Show. Nie sądzę, by dokładnie o to autorowi chodziło (o ile w ogóle), ale pewne
elementy tamtych „fabuł” mają swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, jaka nas
otacza. Warto rozważyć ten trop, nawet, jeśli to tylko wytwór wyobraźni
czytelnika.
To moje
pierwsze spotkanie z tym autorem. Po lekturze Czerwonych koszul sądzę, że jeszcze nie raz sięgnę po książki jego
autorstwa. Scalzi ma nietypowe podejście do gatunku – ironiczne, prześmiewcze,
a równocześnie poważne. W moje ręce trafiła nie tylko dobre czytadło, ale też
pozycja zmuszająca do chwili refleksji.
John Scalzi
Czerwone koszule
Wyd. Akurat, 2014
Stron: 335
Dziękuję wydawcy
za egz. do recenzji
Krzysztof
Chmielewski
Hmm. Przyznam się szczerze, że nie podejrzewałam, iż to tak intrygująca pozycja.
OdpowiedzUsuńJest o wiele ciekawsza niż się można spodziewać. Choć daleka od ideałów ;)
OdpowiedzUsuńDobra, choć tego autora cenię bardziej za inną pozycję.
OdpowiedzUsuńKolejne książki dopiero przede mną. Na którą pozycję zwrócić uwagę?
Usuń"Wojna starego człowieka". Na blogu zamieściłam kilka słów o niej.
Usuń