Porytkon... mało poryty, ale znośny. Trzeci konwent zaliczony!

Długo zastanawiałem się jak to wszystko napisać, tak, by wilk był syty i owca cała. Trochę mi wstyd, że relacja pojawia się tak późno, ale różne rzeczy i zdarzenia złożyły się na fakt dopiero-dzisiejszej publikacji. Nie wyłączają wrodzonego lenistwa. Przepraszam i zapraszam do lektury.

Udało mi się dojechać na Porytkon dopiero w sobotę, głownie ze względu na pracę, która znacznie ogranicza moją mobilność. Wiele rzeczy przegapiłem, ale sporo udało się zobaczyć, spotkać znajomych i… przepytać stałych bywalców.

Po konwencie pojawiło się wiele pozytywnych opinii, podziękowań, wyrazów zachwytu... a równocześnie uwag krytycznych pod adresem organizatorów. Wszystko to obserwowałem i starałem się wyciągnąć wnioski. 


Ogólnie rzecz biorąc Porytkon uznawany jest za osobliwy konwent i oceniany w nieco innych kategoriach. W jakich, tego nie udało mi się dociec. Konwent jak konwent. Może chodzi o miasto? Kto wie. Ja nie odczułem specjalnych różnic w formie organizacyjnej, wyglądzie uczestników, propozycjach programowych... No, może pani wydająca plakietki mogłaby traktować ludzi inaczej niż natrętne muchy... Ogólnie rzecz biorąc - nie było źle.

Atrakcji zapowiadano masę – od dyscyplin sportowych, przez wykłady, warsztaty, aż po spotkania i konwentową knajpkę (swoją drogą, dość ciekawie zaaranżowaną). Na terenie szkoły pojawiło się bardzo wielu interesujących wystawców, zarówno lokalnych (jak Komiksiarnia czy Teoria), jak i tych, którzy zjechali się z innych stron. Pod tym względem Porytkon przebił dwa konwenty na których dotychczas byłem – Animachinę i Asucon.

Niestety, zawiedli trochę ludzie. Choć właściwie nie do końca, bo konwent siłą rzeczy konkurować musiał z gigantyczną imprezą jaką były Targi Książki w Krakowie (a tam były dziesiątki tysięcy ludzi…). Niemniej, część gier i wykładów odwołano, jak usłyszałem od uczestników błąkających się po korytarzach.

Oczywiście dały się słyszeć głosy niezadowolenia, narzekania na nudę i prowizorkę. Ja w dalszym ciągu uczę się „bywania” na tego typu imprezach. Wybrałem się w konkretnym celu, by zobaczyć i usłyszeć konkretne rzeczy. I właściwie się to udało, mimo iż zrealizowałem tylko część własnych planów. Ba, spotkałem nawet znajomych, z którymi nie gadałem od lat.

Widziałem za mało, by móc powiedzieć o Porytkonie, że był słaby. Prelekcje zapowiadały się świetnie, te w których uczestniczyłem były interesujące i dobrze przygotowane (choć niektórzy lepiej piszą niż mówią), a jak wypadła pozostała część - trudno jednoznacznie stwierdzić. Znajomi wspominali, że na Porytkonie "różnie bywa", raz lepiej, raz gorzej, ale ogólnie jest "spoko".

Prawda, w wielu miejscach roiło się od uczestników, i było gwarno niczym w ulu, w innych zaś stronach brakowało tylko kulistego krzaka, który przetoczyłby się po ziemi popychany wiatrem.


Była Retrogralnia, w której łezka zakręciła się oku. Pomyśleć, że  ludzie jeszcze w to grają. Bez emulatorów… Piękności. Były planszówki, karcianki, strzelnica nawet...

I, na całe szczęście, był cosplay. Zebrany na szybko, lichy bo lichy (jeśli chodzi o kwestie techniczne), ale tych kilkanaście postaci, które wzięły udział w montowanym na chybcika pokazie zaprezentowało się przyzwoicie.

Frekwencyjnie Porytkon wypadł dość blado. Organizacyjnie - trochę też, ale cóż zrobić, kiedy budżet niski, ludzi do pracy mało, a roboty - zapewne - od groma.. Jakościowo (merytorycznie), było dobrze. Czasu więc nie straciłem.

Chętnie poznam opinie innych, uwagi krytyczne pod adresem organizatorów i powyższego tekstu. Pochwały też mile widziane.

Komentarze

  1. Ej, szkoda, że dopiero po etykiecie można dojść, gdzie ta impreza się odbywała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Były wcześnie zapowiedzi, więc uznałem, że daty nie są tak ważne ;)

      Usuń
    2. No widzisz, daty też brakuje! :)

      Usuń

Prześlij komentarz