Dante i inksi - fot. Literacka Kanciapa |
Oczywiście
bez politycznej agitacji, dążeń separatystycznych, co to, to nie, daleko mi do
nich. Ale myślę sobie, że część z Was, Drodzy Czytelnicy, nie mieszka w
Katowicach, ani nawet Rybniku czy Lublińcu i chętnie przeczyta o tym, co do tej
pory wydawało się nieznane. Rusza więc cykl "Silesia Incognita",
który, mam nadzieję, pozwoli zarówno mi, jak i Wam, poznać nieco bliżej region
i historię Górnego Śląska. A właśnie, nie napisałem najlepszego. W
styczniu tego roku napisano do mnie z wydawnictwa Silesia Progress, z
zapytaniem, czy nie chciałbym się zająć literaturą śląską... Czyż mógłbym sobie
wymarzyć lepszy "start"?
Pierwszy
tekst miał się ukazać już w okolicy grudnia. Planowałem pisać o Czarnym
ogrodzie Małgorzaty Szejnert,
jednak o Nikiszowcu i Giszowcu wielu już słyszało, a lektura sama w sobie jest
czasochłonna. Istna cegła. Dlatego też pozwolę sobie zaprezentować inną
pozycję.
O
Śląsku i po ślonsku pisał też już kiedyś Dominik Otkowicz (piórem Stefana S.). Pisze
tak również Zbigniew Kadłubek, którego Listami
z Rzymu i tłumaczeniem Promytojsa…
zajmę się prawdopodobnie w okolicy marca/kwietnia. Jednak na pierwszy ogień „pójdzie”
publikacja niebanalna, równie ciekawa jak wyżej wspomniane tłumaczenie.
Dante
i inksi, to pozycja nietuzinkowa, projekt
nieco karkołomny, ale w okresie „odrodzenia” ślonskiej godki, bo chyba możemy
jak powiedzieć, całkiem zrozumiały i ze wszech miar godzien pochwały. Chylę więc
czoła, z fascynacją, po raz kolejny wertując strony.
To wybór
tekstów, subiektywny rzecz jasna, autorski, którego dokonał chorzowianin Mirosław
Syniawa (współautor m.in. Górnoślonskiego
ślabikorza). Zebrał w jednym miejscy poezję światową, twórców
powszechnie znanych, jak William Blake, Horacy czy Dante, ale i tych , których
twórczość wydaje się być nieznana (dla przeciętnego zjadacza chleba takiego jak
ja): Li Bai, Da Fu, Giacomo Zanella…
Dante i inksi. Tył - fot. Literacka Kanciapa |
Tłumacząc
je na ślonską godkę, uczynił kolejny krok na przód, w kierunku rozwoju języka
śląskiego. Ukazał jego bogactwo, plastyczność i głębię. Ten pozornie
prosty język, kojarzący się raczej z tzw. kulturą krupniokową (muzyką biesiadną
czy wątpliwej jakości serialem „Święta wojna”) lub, co gorsza, z ukryta opcją niemiecką,
stał się kanałem tranzytowym dla treści wielkiej wagi. I nie chodzi rzecz jasna
o translację tekstów filozoficznych – bo nie wszystkie takie są – ale treści
powszechnie uznanych za dziedzictwo kultury światowej.
Bo
skoro mogły się one ukazał w języku angielskim, niemieckim czy polskim, to czyż
nie mogą pojawiać się w ślonskiej wersji językowej? Choć nie potrafię posługiwać
się godką swobodnie i wielokrotnie warstwa językowa stanowiła dla mnie swoistą
barierę, udało się Syniawie ująć „to coś” niedostrzegalne, co fascynuje i ciągnie
niczym magnes. To się czuje, nawet nie rozumiejąc wszystkiego od razu. Sprawdziłem
to na Pieśni o psie Jesienina… po
ślonsku jest tak samo mocna i dławiąca jak w tłumaczeniu polskim. Podobnie
rzecz ma się z tekstami Li Bai i Da Fu, choć te były dla mnie nowością, ziemią
nieznaną.
„Tłumaczenia
mogom nom pokozać, że i my mogymy godać o tym wszyjskim co dlo nos ważne, o
naszym bólu, starościach, strachu, o naszych nadziejach, miłości i śnikach.
Ku tymu
niy jyno godać, ale i godać piyknie”.
Słowami tłumacza, kończę więc... i wracam do lektury.
Dante i inksi. Poezyjo w tłumaczyniu Mirosława Syniawy.
Tłum.
Mirosław Syniawa
Silesia
Progress, 2014
Stron:
170
Komentarze
Prześlij komentarz